poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 9

         
Data, godzina, miejsce, czy jakoś tak.

Powierniku ! 

           Chyba powinnam moje życie spisać na straty. Wszystko mnie denerwuje, na każdym się wyżywam, kłamię nawet w powierniku... Zaczyna irytować mnie ta sytuacja z Danielą. Chyba czuję się zazdrosna o względy Sergio. Kto by pomyślał, że ja, taka zimna suka, nie bawiąca się w miłość będę zazdrosna o faceta? Kto by pomyślał, że zacznę potrzebować czułości, że będę chciała, aby okazywano mi, że jestem najważniejsza, że liczę się tylko ja, taka jaka jestem. Kto by pomyślał, że tak zmienię podejście do życia? Zaczynam się nad sobą użalać bardziej niż przy pierwszym wpisie. W którym z resztą sporo nakłamałam. Jak bardzo zdesperowanym trzeba być, żeby kłamać powiernikowi? Jak bardzo trzeba być zdesperowanym. żeby oczekiwać miłości od pliku tekstowego? Czy ja naprawdę jestem taka zła jak pisałam? Czy nie zasługuję na to, aby kochać i być kochaną.
          Od śmierci taty nie wiem co to miłość. Żaden z moich ponoć chłopaków mnie nie kochał. Ja też ich nie kochałam. Nie potrafiłam. Kocham tylko jedną osobę, a on tylko siedzi z tą swoją Danielą. To ja jestem jego dziewczyną i domagam się okazywania czułości! Jejku, jak to brzmi. Jak jakiś krzyk desperatki. Ale czego ja od niego oczekuję, skoro sama nie chcę, nie potrafię okazać mu ile dla mnie znaczy. Wiecznie na niego krzyczę, a potem rzucam się z pocałunkami oczekując seksu na zgodę. Ale to już mi nie wystarcza. Chcę się czuć potrzebna, bo właśnie tego brakuje mi z dawnego życia. Chcę wiedzieć, że kogoś obchodzą moje rady, że dzięki nim jest mu lepiej. Chcę wiedzieć, że on, że Sergio wie, że jest najważniejszy, ale nie mogę mu tego powiedzieć wprost. Nie to, że nie chcę. Ja nie mogę. Jest coś we mnie, co zabrania mi tego. Coś, przez co teraz cierpię. To mnie ogranicza. Nigdy nie sądziłam, że skutki uboczne wyzbywania się uczuć mogą być aż tak poważne. Ta niestabilność emocjonalna mnie dobija.
           Czasem, w dni takie jak teraz chciałabym mieć mamę. Chciałabym wiedzieć jak to jest, kiedy możesz porozmawiać z kimś o wszystkim. Owszem - miałam ojca, ale z nim nie dało się porozmawiać na takie tematy jak miesiączka czy inne aspekty dojrzewania. Chciałabym móc poczuć tę więź łączącą matkę z dzieckiem. Dlaczego ona mnie opuściła? Czy mnie nie kochała? Czy nie kochała taty? Czy nie wystarczaliśmy jej? Zadaję pytania na które znam odpowiedź, ale wiąże się ona z historią której nie chcę opowiadać. Nie dziś. Nie teraz. Teraz czuję się zagubiona. Czuję w sercu jakąś pustkę. Czy ona ma coś wspólnego z wczorajszymi słowami Marii, mamy Ikera? Nie wiem. Wiem tylko, że nie wytrzymuję bez seksu. Nie wytrzymuję bez bliskości. TAKIEJ bliskości. Może lepiej będzie jak skończę użalać się nad sobą i opowiem co wydarzyło się wczoraj. Może to pozwoli mi jaśniej spojrzeć na tę sprawę.
         Gdy wróciłam do domu, po wbrew pozorom, miłym popołudniu z Cesciem oczywiście dostałam opierdol. Bo on się martwił, nie wiedział gdzie jestem i, co najważniejsze, czy nie zepsułam mu samochodu. Był zaskoczony tym, że mam prawo jazdy kategorii B. Myślał, że mogę jedynie na motorze jeździć. Tak się fochnął, że aż nie chciał ze mną spać. Rozłożył się na kanapie w salonie i chrapał aż szyby dzwoniły. Jako, że honor nie pozwolił mi do niego pójść, cierpliwie czekałam, aż się złamie i przyjdzie. Ciągle zaglądałam do niego, czy to pod pretekstem wzięcia płyty, czy innym. Starałam się dać mu sygnał, że jest mi potrzebny, że chcę, aby był przy mnie, ale on uparcie mnie ignorował. Chyba zraniłam go tym, że tak po prostu zwiałam, nie mówiąc o niczym. Długo zastanawiałam się czy przeprosić. Przecież ja nigdy nie przepraszam. Cokolwiek by się nie stało, zawsze pretensjonalnie podkreślałam winę tej drugiej osoby. I choć wewnątrz czułam się fatalnie, na zewnątrz pokazywałam jaka to ja nie jestem silna i brałam na siebie zmartwienia innych. To dawało poczucie ulgi, sprawiało, że na chwilę zapominałam. Ale wróćmy do wczoraj. Zebrałam się na odwagę i widząc, że śpi, podeszłam i cicho wyszeptałam to trudne, ale jakże magiczne słowo. Okazało się, że nie spał. Zauważyłam, że uronił łzę. Natychmiast go przytuliłam, chciałam pokazać mu, że jestem, chciałam, żeby on też był. Chłonęłam jego bliskość. Przenieśliśmy się bez słowa do sypialni. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Daniela, która nagle stwierdziła, że się musi poprzytulać. Do mnie. A najgorsze jest to, że takie przytulanie jej dało mi poczucie bezpieczeństwa. Coś jest ze mną nie tak. Czegoś mi brakuje. Moja podświadomość to wie, ale nie chce wyszeptać tego świadomości. Może sądzi, że jest jeszcze za wcześnie...
        Rano, korzystając z dnia wolnego, wybraliśmy się z Danielą do parku. Ja usiadłam na ławce, aby się poopalać, a Sergio zabrał bratanicę na plac zabaw. Zamknęłam oczy rozkoszując się słońcem i wtedy usłyszałam czyiś głos mówiący 'Zobacz Mateo, kogo spotkaliśmy, to ciocia Franci. Idziemy do niej?'. Już wtedy przeczuwałam, że to się skończy wizytą u fryzjera. Jak już kiedyś wspominałam Pani Maria, albo Maria jak to ona woli, aby do niej mówić, jest fryzjerką i prawie zawsze stwierdza, że potrzebna jest mi zmiana fryzury. Tym razem zauważyła nie tylko odrosty, ale miała też i czelność zwrócić mi uwagę, że przytyłam. Konkretnie do według niej zaokrąglił mi się brzuszek i powiększyły piersi. Wiedziałam, że ona ma na to swoją diagnozę, ale przeczuwałam, że nie chcę wiedzieć co to, dlatego skupiłam się na małym. Spojrzał na mnie tymi swoimi ogromnymi, brązowymi oczkami i wyciągnął rączki w moją stronę. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Zapewne mi się wydawało, ale zobaczyłam w jego oczach miłość. Wzięłam go na ręce i mocno przytuliłam. On, jak to na faceta przystało, od razu zaczął sprawdzać czy wszystkie krągłości mam na swoim miejscu. Ucałowałam go czule i posadziłam na kolanach. Zaczął się bawić moją bransoletką gaworząc przy tym słodko, a ja zajęłam się rozmową z jego babcią. Czułam się wtedy taka szczęśliwa. Maria znowu zaczęła mi marudzić, dlaczego rozstałam się z Ikerem i czemu to nie ja będę matką jej drugiego wnuka. Ona chyba nie lubi Sary. Cały czas mi powtarzała, że dziecko musi mieć dwie babcie i, że gdybym kiedykolwiek zaszła w ciążę ona się mną zaopiekuje, że jestem dla niej jak córka, której nie ma. To wszystko było takie miłe i takie szczere, że nie wiedziałam co o tym myśleć. I wtedy z 'odsieczą' przybyło cudowne dziecko Rene Ramosa wydzierając się na cały park 'wuuuuuuuuuuuuujkuuuuuuu, dlaczego nie powiedziałeś, że ciocia ma dzidziusia?!' i przybiegając do mnie w celu zobaczenia tej małej, słodkiej istotki. Długo zajęło nam tłumaczenie tej dwójce kim naprawdę jest Mateo. Sergio wymusił na mnie obietnicę, że gdyby kiedyś, no zdarzyło mi się mieć dziecko, on dowie się o tym pierwszy. Daniela zaś zakumplowała się z Panią Marią i poszły na mały spacer po parku, zostawiając mnie i Sergio samych. Wydawało mi się, że to będzie świetna okazja, żeby po prostu ze sobą pobyć, żeby czuć swoją bliskość. Jednak usiedliśmy w dużej odległości od siebie, pogrążając się, każdy w swoich, przemyśleniach.
          Cóż, trzeba było przełamać jakoś tę ciszę, więc gdy wrócili ze spaceru, zaprosiłam wszystkich na lody. Jak zawsze brzydziłam się egzotycznymi owocami, tak teraz zamówiłam deser o smaku mango, avocado i pomelo. Tę drobną zmianę zauważyła mama Ikera, ale postanowiła przemilczeć ją publicznie. Wpatrywałam się w Sergio, w to jak bawił się z Danielą i poczułam w środku ulgę. Nie wiem czemu, ale pomyślałam o tym, że będzie świetnym ojcem. Może lekko roztargnionym, ale miłości nigdy mu nie zabraknie. O to martwić się nie muszę. Gdy zjedliśmy lody, Maria stwierdziła, że musi spędzać więcej czasu ze mną, więc wyciągnęła mnie na małe zakupy. Użyła do tego podstępu. Otóż, każdy z nas wie, że Ramos czasem zachowuje się dziecinnie, także szybciej niż jego bratanica nabrał się na to, że będę bardzo zadowolona jak zrobią mi niespodziankę i przygotują kolację. Cóż... kazanie mu gotować nie było dobrym pomysłem, bo... jakby to delikatnie powiedzieć... wisi mi komplet garnków i patelni. Próbowali zrobić spaghetti, znaleźli przepis w mojej książce kucharskiej. Tam są takie oznaczenia, jedna czapka kucharska- danie łatwe, dwie- średnie, trzy- trudne do wykonania. Mój chłopak zinterpretował to po swojemu i uznał, że 2 czapki oznaczają, że do tego dania potrzebnych jest dwóch kucharzy. Chyba przecenił swoje możliwości, dlatego w końcu zamówili pizzę. Ale po tym co usłyszałam od Marii nie mogłam nic przełknąć. Jak ona mogła w ogóle tak pomyśleć? Że niby ja z nim? W ciąży? Większych bzdur nie usłyszałam od czasu, gdy Sergio powiedział, że ładnie wyglądam w sukience. Przecież ja mam grube nogi i brzuch... O matko! Faktycznie przytyłam! Ale to nie może być ciąża. Przecież mam założoną spiralę i biorę tabletki i... Nie, ona sobie ze mnie żartowała. Pewnie to zemsta za to, że nie jestem już z jej synkiem. Tak, to na pewno to. A teraz idę na trening.


Następny dzień, wczesna godzina, inne miejsce.

Powierniku !

             Chciałam Cię najpierw przeprosić, że nie zaglądam do Ciebie prawie dwa tygodnie, ale najpierw nie miałam czasu, a później brakowało mi sił. Ostatnie dni to jakaś katastrofa. Leżę w szpitalu, podłączona do różnych aparatur, a powinnam być w tej chwili na chrzcinach. Dopóki Sergio nie przywiózł mi laptopa, patrzyłam się tępo w sufit, albo w prezent od niego. On... on jest taki szczęśliwy, a mnie to przeraża. Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa.  Muszę szybko przelać me uczucia, bo on niedługo wraca z treningu. Cud, że się zgodził na niego pójść. Od trzech dni siedzi przy mnie praktycznie bez przerwy i opowiada o naszej wspólnej przyszłości. Chwilami, kiedy myśli, że śpię, widzę, że jest mu ciężko, że chyba się martwi. I nie mogę znieść tego jak na mnie patrzy, kiedy wychodzi. Przecież tak naprawdę nie martwi się o mnie. To nie o mnie się troszczy, bo ja na to nie zasługuję. Nie zasługuję na miłość. Nie.
          Ale może zacznę od początku. Ostatnio źle się czułam i wymusiłam na lekarzu zwolnienie. Nie miałam siły wstać z łóżka, wymiotowałam, drażniło mnie światło... Wszystkie objawy pasowały do jakiejś tam wirusowej choroby, i taką też usłyszałam diagnozę, zaczęłam brać tabletki przeciwwirusowe. A one wcale nie sprawiły, że czułam się lepiej. Wręcz przeciwnie, zaczęłam mieć po nich zawroty głowy i podniesienie się z łóżka o własnych siłach było praktycznie niemożliwe. Sergio przez ten czas zachowywał się cudownie. Opiekował się mną, a gdy wychodził na treningi, czy musiał wyjechać na zgrupowania, pilnował, żebym nie zostawała sama. Siedziała ze mną Maria, która traktowała mnie jak małe dziecko. Sergio przed każdym wyjściem spędzał ze mną możliwie jak najwięcej czasu, mówił, że będzie strasznie tęsknić i dzwonił co chwilę pytać jak się czuję. 3 dni temu okazało się, że jestem pilnie potrzebna w Valdebebas. Starałam się jakoś wytłumaczyć prezydentowi, że raczej niemożliwe, abym tam dotarła, ale po raz pierwszy, odkąd tu pracuję na mnie nawrzeszczał, że jeśli się nie zjawię w ciągu dwóch godzin w sali konferencyjnej - stracę tę pracę. Chcąc, nie chcąc, poczekałam na Sergio, który stwierdził, że musi mnie tam zawieźć osobiście i pilnować, nafaszerowana prochami zajechałam na miejsce. Tam czekali na mnie Cesc i Iker. Na początku zdziwiona byłam obecnością tego pierwszego. Później przypomniało mi się o zbliżającym się Gran Derby. Już na wejściu wiedziałam, że na pewno wezwano mnie tu nie bez powodu. Prezes zażądał, abym ich pogodziła, gdyż niby kłócili się o mnie. Tak naprawdę, chodziło im, o to, abym rozsądziła, który potrafi sprawić kobiecie więcej przyjemności. Jak Sergio kocham, gdybym miała siłę wstać z fotela wyrwałabym im obydwóm jaja i żaden już nigdy nie zadowoliłby kobiety. Moja bezsilność mnie przerażała. Porozmawiałam z nimi chwilkę, a potem pamiętam już tylko ciemność...
              Okazało się, że mój organizm nie wytrzymał tego stresu i zemdlałam. Przebudziłam się tu w szpitalu, skrajnie wyczerpana, podłączona do różnych aparatur. Nie miałam sił, aby otworzyć oczy, więc spałam dalej, nieświadoma tego, co działo się poza szpitalem. Z opowiadań Sergio wiem, że całe moje omdlenie trzymano przed nim w tajemnicy. Iker i Francesc dostali absolutny zakaz informowania go co się stało, aż do zakończenia meczu. Gdy zapytał, gdzie jestem, odpowiedziano mu, że poprosiłam, aby zawieźć mnie do domu i że go bardzo przepraszam. Widział wcześniej, jak źle się czułam, dlatego im uwierzył, tym bardziej, że Iker wszystko potwierdził i dodał mu otuchy. W końcu przyjaźnią się już prawie 8 lat... Nie miał nawet czasu, żeby zadzwonić, bo cały czas go czymś zajmowano. Na mecz wyszedł z pewnością, że mam włączony telewizor. Zdążył nawet strzelić gola, którego, jak twierdzi zadedykował właśnie mi. Wygrywaliśmy różnicą trzech bramek, a Iker pokazywał wszystkim, dlaczego to on powinien bronić, a nie Diego. W końcu Cesc, mając już gdzieś wszystko i wszystkich, wyjawił Sergio prawdę. Doszło między nimi do ostrej bójki, oboje wylecieli z boiska i są zawieszeni na sześć spotkań. Francesc i tak by w nich nie zagrał, ze względu na swoją złamaną rękę. Ciekawe, kto mu ją złamał i dlaczego na tak głupi pomysł mógł wpaść tylko Sergio. 
          W każdym razie, gdy się obudziłam był przy mnie. Powiedział tylko 'kochanie...' i wtulił się we mnie mocno, głaskając mnie jednocześnie po brzuchu. Otumaniona lekami, nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Chwilę później wyproszono go z sali i zajęło się mną kilkoro lekarzy i pielęgniarek. Mówili coś do mnie, że mam na siebie uważać, czemu brałam te leki, przecież to mogło się źle skończyć itd. Byłam otumaniona i źle się czułam w tej sali. Czekałam tylko, aż wyjdą i wróci Sergio. Chciałam, żeby znowu mnie przytulił, niekoniecznie głaskając po brzuchu i żeby mi powiedział co i jak. W końcu sobie poszli. Do sali wkroczył mój zmartwiony chłopak z małym pudełeczkiem w ręku. Poprosił mnie, abym otworzyła prezent, ale widząc, że nie mam siły, zrobił to za mnie. Rozwiązał kokardę i wyjął z pudełka malutkie buciki.
          - To będą pierwsze buciki naszego maleństwa- powiedział, po czym uśmiechnął się promiennie i dał mi buziaka. Pierwsza moja myśl - ale zaraz, jakiego maleństwa, o co chodzi? Chyba mu się coś pomyliło. On widząc moje zaskoczenie spokojnie, z uśmiechem na ustach wyjaśnił mi, że jestem w ciąży. Zrobili mi USG i według tego badania to około 10 tygodnia, czyli wszystko wskazuje na to, że maleństwo jest owocem pierwszej wspólnej nocy rodziców, w dodatku po pijanemu. Nie wiedziałam, nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Z uwagą wysłuchiwałam dalszej części opowieści. Te leki, które brałam... one nie są dla kobiet w ciąży. Na szczęście chyba nic się nie stało, aczkolwiek, żeby mieć pewność muszę wyrazić zgodę na badania, które wiążą ze sobą pewne ryzyko. Ja nie wiem, czy tego chcę. Boję się, że nie donoszę tej ciąży... to ponoć jest rodzinne, a moja mama... cóż, miałam mieć braciszka, ale mama poroniła. Tata mi o tym opowiadał. Tak bardzo przeżywała stratę drugiego dziecka, że nie wytrzymała psychicznie. Odeszła zostawiając to dziecko, które już miała, zostawiając mnie na zawsze... Zawsze potępiałam ją za to, że jak mogła aż tak kochać coś, czego nigdy nie widziała na oczy (nie traktowałam brata jako osoby). A teraz jestem w podobnej sytuacji, jest obawa, że stracę moją kruszynkę, że zawiodę Sergio, że podążę w ślady mamy... Boję się, tak cholernie się boję, a nie mam nawet komu o tym opowiedzieć. Boję się powiedzieć o tym Sergio, ale chyba będę musiała, bo decyzję o badaniach będziemy musieli podjąć wspólnie. To także jego dziecko, tego jestem pewna. 
           To wszystko mnie przytłacza. Wizja zostania rodzicem jest straszna, ale wizja niezostania jest jeszcze gorsza. Ja nie mogę stracić tego dziecka, tej kruszynki. Nie mogę zrobić tego Sergio. On.. on jest taki szczęśliwy. Martwi się, to naturalne w tym wypadku, ale jest naprawdę szczęśliwy i wizja zburzenia jego szczęścia przerasta moją wyobraźnię. Kocham go tak cholernie, ale nie potrafię mu tego powiedzieć, nie potrafię uzewnętrznić swojej miłości. Jedyne, co robię to staram się być jak najbliżej niego, kazałam mu leżeć obok siebie, chciałam, żeby on też czuł tę bliskość, wiedział jak wiele ona dla mnie znaczy, choć ja nie wiem, czy znaczy cokolwiek dla niego. Owszem, robi dla mnie więcej niż wszyscy, ale nie wiem, czy robi to z miłości, czy z litości, czy z poczucia obowiązku. Boję się, że dla niego nie jestem nikim więcej niż matką jego dziecka....
           Maria twierdzi, że on szaleje z miłości do mnie, że gdyby było inaczej nie budziłby jej w środku nocy, żeby sprawdziła jak się czuję. Jego mama, Paqui sądzi tak samo. Twierdzi, że w końcu jej synek jest szczęśliwy. Swoją drogą kiedy on zdążył ją o wszystkim poinformować? Czy nie miał nic lepszego do roboty, niż dzwonienie do rodziny? W sumie może chciał się pochwalić najbliższym. Gdybym miała bliskich, pewnie też bym tak zrobiła. Gdyby tata żył, promieniowałby radością. Tak bardzo chciał się doczekać wnuka... Ile razy powtarzał on Francescowi, żeby w końcu się postarał... On nie wiedział, że my tylko udajemy. Wierzył, że kochamy się tak mocno, że nasza miłość jest zdolna przetrwać nawet tak wielkie odległości. Nie wyprowadzaliśmy go z błędu. Przez jakiś czas naprawdę byliśmy razem. To było na samym końcu, gdy umierała nawet nadzieja. Cesc był dla mnie ogromnym wsparciem, tylko dzięki niemu jakoś to przetrwałam. Mimo, iż wiedziałam, jak skończy się jego choroba, długo nie mogłam uwierzyć w to, co nastąpiło. Wypierałam się tego, wmawiałam sobie, że on zaraz się obudzi, zadowolony, że udało mu się mnie nabrać. Przecież on nie mógł mnie tak po prostu zostawić. Dlaczego to musiało paść na niego... Ledwo przetrwałam okazały pogrzeb. Don Florentino, wiedząc o mojej sytuacji, zaoferował się wszystko zorganizować. Na tę ceremonię zjechało się tak wiele osobistości ze świata futbolu. Byli tam idole taty z dzieciństwa, moi idole z dzieciństwa, a także moi 'podopieczni'. Szczególnie cieszyłam się z obecności tych ostatnich, bo to oni nieświadomie pomogli mi wyjść z dołka. Skupiłam się na nich, zamiast myśleć o tym wszystkim i to było złe. Nie można w sobie dusić smutku, gniewu rozpaczy... Na koniec to wyniszcza i robi się z Ciebie taka typowa Francesca. Osoba nie znająca łez, będąca podporą dla innych, krytycznie-ironiczna nawet w takiej chwili! Wiem, że nie powinnam się nad sobą użalać. Nad tym, co jest teraz i nad tym, co minęło, ale... ja tak bardzo chciałabym wiedzieć jak to jest czuć wsparcie innych w takich momentach. Przecież to musi być cudowne uczucie. Może nawet tak cudowne jak obecność Sergio przy mnie. Może one mają rację i on serio mnie kocha. Ale to byłoby zbyt piękne. Nie pasowałoby to do mojego popapranego życia, w którym wszystko co dobre znika w jednej chwili, w którym jak się wali, to wszystko naraz. 
          Niedawno pisałam, że Sergio byłby wspaniałym ojcem. Teraz też tak uważam, ale podchodzę do tego z większym dystansem. W końcu rozmawiamy o kimś, kto zgubił dziecko na parkingu przy centrum handlowym! Jak ja wtedy na niego nawrzeszczałam... Pojechał z Dan na zakupy, bo mi zaczynały się te mdłości i utkwiłam w łazience. Wrócili z zakupów, wszystko pięknie ładnie, ale Daniela mnie wzięła na stronę. Powiedziała mi, że ona już nie chce z wujkiem jeździć sama, bo się boi, a potem się rozpłakała. Zanosiła się płaczem, opowiadając mi wszystko po kolei. Sergio kazał jej odwieźć wózek (bardzo mądre posunięcie ze strony tego pana, wysłać pięciolatkę, żeby odwiozła wózek- normalnie tylko bić przed nim pokłony) i powiedział, że musi jeszcze coś załatwić, i żeby czekała koło wejścia. Sergio też czekał na nią koło wejścia. Z tym, że ten geniusz nie zauważył, że do marketu jest więcej niż jedno wejście i stali po dwóch różnych stronach budynku. Zanim się zorientował minęło trochę czasu, lecz w końcu ruszył dupsko i znalazł zapłakaną Dan. Żeby z powrotem wkupić się w jej łaski, kupił jej najdroższą lalkę w sklepie (jakby to był wyznacznik miłości) i zawiózł do domu, prosząc, aby nikomu o tym nie mówiła. A to jest przecież tylko dziecko i musiała się wygadać, i wypłakać. Resztę dnia i ogólnie cały pobyt nie odstępowała mnie na krok. Nawet spała ze mną, wyganiając go z łóżka. Tak bardzo bała się, że to się powtórzy. Rozmawiałam z nią długo, próbując załagodzić jej lęki, a gdy ją odbierali, bez słowa wręczyłam jej ojcu wizytówkę dobrego terapeuty. Powiedział mi, że to nie pierwszy raz, gdy Sergio robi coś głupiego, ale tym razem przeszedł samego siebie. Prosił mnie też, żebym następnym razem, o ile Dan zechce do nas jeszcze przyjechać, to ja się nią opiekowała. W sumie dlaczego tego nie zrobiłam? Nie powinnam wtedy wysyłać ich do sklepu, tylko dlatego, że miałam ochotę na sałatkę grecką. To moja wina, to przeze mnie ona teraz będzie się bała. Z drugiej strony jestem w ciąży i muszę dbać przede wszystkim o moją kruszynkę. O moje małe szczęście, które skrzywdziłam, zanim się o nim dowiedziałam. Mogłam posłuchać Marii i zrobić chociaż głupi test. Ale nie, najmądrzejsza na świecie Cesca wolała obstawiać przy swoim i twierdzić, że w jej przypadku ciąża jest niemożliwa. 
         Ciąża, ciąża... jak ja mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Wypierałam to słowo z myśli, jakby to była choroba taty. Może gdybym tego nie robiła, nie wylądowałabym tutaj i może nie martwiłabym się tak o każdą chwilę. Nie bałabym się usiąść, żeby nie zaszkodzić dziecku. Dlaczego ja byłam taka głupia? Dlaczego nie potrafiłam zauważyć, że spóźnia mi się okres? Aż tak byłam zaślepiona miłością? Będę beznadziejną matką. Już jestem. Teraz czeka mnie decyzja o tych badaniach. Wraca Sergio, więc razem ją podejmiemy. Trzymaj kciuki (tak, to niedorzeczne prosić o to plik tekstowy). Pa.

***
I znowu przepraszam, że zawiodłam. Mam nadzieję, że długość rozdziału wam to wynagrodzi. Tak jak zawsze liczę na szczere komentarze i zostawiam na siebie namiary (Ask, Twitter). Bardzo prosiłabym o rozpowszechnienie tego bloga. Chcę, aby jak najwięcej osób, mogło szczerze ocenić mą twórczość.
Pozdrawiam Gośka :*


środa, 19 czerwca 2013

Rozdział 8 + wyjaśnienia


Data, bla, bla, bla...
Powierniku !


Nienawidzę dzieci. Nienawidzę i już. Same kłopoty z nimi są, dlatego ja nigdy nie zostanę matką!

          Może przejdę do rzeczy. Zabraliśmy dzisiaj Danielę na trening. Od początku nie podobał mi się ten pomysł, ale nie mieliśmy co z nią zrobić, więc tak jakoś wyszło. Gdy już dojechaliśmy, oczywiście najpierw musieliśmy zajechać do sklepu po fotelik, bo patrząc na jazdę Sergio bałam się wieźć małą bez fotelika, zostawiłam Dan na pastwę Sergio i poszłam na cotygodniową "audiencję" do prezydenta. Marudził mi przez jakieś pół godziny i, jak to co tydzień bywa, zmienił zakres moich obowiązków. W tym klubie pełniłam już chyba wszelkie funkcje - od opieki psychologicznej nad pierwszą ekipą, po chodzenie na bankiety jako przedstawiciel klubu. Oczywiście miałam wtedy genialnego partnera, którego osobowość jest tak marna, że nie ma nawet o czym pisać. A jego zachowanie w stosunku do kobiet jest wręcz prostackie.Doprawdy nie wiem, czemu jest pierwszym kapitanem i nie mogę zrozumieć co te kobiety w nim widzą. Niby ma jedną stałą narzeczoną, ale o jego podbojach plotkuje cały Madryt. Ja to przy nim cnotka niewydymka, a każdy wie, że prowadzę rozwiązłe życie seksualne. Znaczy prowadziłam, dopóki się niby nie związałam z tym pacanem Ramosem.



No dobra, tak naprawdę to swego czasu byłam związana z Ikerem. Ale nie z własnej woli! Znaczy poniekąd ja chciałam z nim być, wydawał się spoko. Fakt, nieco przymulony ale potrafił wysłuchać i te sprawy. Parą staliśmy się przez przypadek jak po jednym takim bankiecie jego mama nas przyłapała w łóżku. Od tej pory uważa mnie za swoją synową i podtrzymuje to, mimo iż od mojego rozstania z Ikerem minęło pół roku. Do teraz często wpada do mnie na ploteczki, narzekając przy tym na stan moich włosów. Prawie każda jej wizyta kończy się tym, że na drugi dzień odwiedzam ją w jej salonie fryzjerskim. Z Ikerem to właściwie dość długi epizod. Byłam z nim 4 miesiące i nie mogłam wtedy narzekać. Jego wady zobaczyłam po rozstaniu, szczególnie tę, że się szybko obraża. Był to związek dla mnie idealny, bo oficjalnie byliśmy razem, ale żadne z nas nie robiło problemów, jak zastało tę drugą osobę w łóżku z kimś innym. Właściwie nie było zbyt wiele takich momentów, bo my nawet ze sobą nie mieszkaliśmy.


          No dobra, trochę podkoloryzowałam tę historię z Ikerem. Tak naprawdę byłam z nim, żeby zrobić na złość Ramosowi. Prezes powiedział, że mam chodzić na te bankiety z jednym z kapitanów. Dostałam zaproszenie od Sergio i od Ikera. Z racji tego, że Sergio robił wszystko, abym wybrała właśnie jego, musiałam zrobić mu na złość. Od początku mi się podobał, podobało mi jak się starał... nie mogłam tego przerywać, żeby się nie wypalił. Bo przecież każdy wie, że jak facet zdobędzie już kobietę, to przestaje się starać. Uwielbiałam patrzeć jak wkurwiało go, gdy obściskiwałam się z Ikerem publicznie. Szczyt wkurwienia osiągnął, jak Iker pokazał mu zdjęcie z chrzcin swojego bratanka. Pomyślał wtedy, że ten związek to tak na poważnie. Podobnie pomyślał sam święty i jego rodzina. Mimo, że tamto "uczucie" minęło i nic nas już nie łączy, często wychodzę z małym Matheo na spacery. Właściwie robię to tylko dlatego, że z braciszka Ikera niezła dupa jest i miałam nadzieję, że kiedyś go zaliczę. Prawie mi się to udało na chrzcinach, ale trochę dziwne byłoby gdyby ojciec dziecka zniknął gdzieś z "narzeczoną" swojego brata. Cała ta farsa ze związkiem skończyła się niedługo po chrzcinach, kiedy to napita w trzy dupy nie kontrolowałam tego, co mówię i powiedziałam Ikerowi, że rozmiar nie ma znaczenia. Wiem, powinnam zachować tę informację dla siebie... Potem próbowałam mu wytłumaczyć, że mi to wcale nie przeszkadza, że lubię wariatów i te sprawy, ale następnego dnia cały Madryt huczał o naszym rozstaniu. 




Powróćmy do tej mojej pracy. Tym razem Florentino (który uważa, że jest dla mnie jak ojciec), stwierdził, że będę chodzić na konferencje prasowe zamiast Karanki. Mi to w sumie pasuje,muszę ogłosić, że postawiliśmy na swoim i wywaliliśmy Kanalię z Realu. Ciekawa jestem, kto go zastąpi. W sumie mi to obojętne, bo żaden trener mnie nie lubi, z wyjątkiem Aragonesa, Guardioli i Del Bosque (a to wszystko dzięki Francescowi). Nie mniej jednak, w końcu atmosfera w drużynie się oczyści. Bynajmniej tak zakładamy, aczkolwiek dopóki w tym klubie jest pewna osoba spory będą zawsze. 


          Podczas, gdy ja rozmawiałam sobie z prezesem, chłopaki odbywali normalny trening. Ku mojemu zdziwieniu, obecność Dan, wcale nie denerwowała Mou, ale do pewnego momentu. Daniela najprawdopodobniej inteligencję odziedziczyła po wujku, gdyż miała czelność zwrócić się do trenera "panie Kanalio". I jeszcze tłumaczyła się, że wszyscy tak mówimy! Zdenerwowała mnie tym, ale to był dopiero początek kolejno następujących po sobie wpadek. O dziwo, Mou przyjął to dość dobrze i kazał zrobić Sergio "tylko" 1000 pompek. Po 598 (ja musiałam liczyć) postanowił zdjąć koszulkę. Nie było to dobrym pomysłem, zważywszy na stan jego pleców. Wszyscy widząc je wybuchnęli śmiechem a Iker zapytał Sergio czy go tygrys podrapał. Już wtedy moja twarz zaczęła przypomniać piwonie. Sergio, jak to Sergio odpowiedział "błyskotliwie", że tak jakby, co wywołało lawinę pytań ze strony Danieli. "A od kiedy mamy tygrysa?", "a gdzie?", "kiedy mi go pokażecie?", "mogę powiedzieć babci?". Temu wszystkiemu towarzyszył głośny śmiech chłopaków. Myślałam, że ukatrupię to dziecko! Przecież my teraz nie będziemy mieć życia! Już do końca mych dni, będę nazywana 'Tygrysem'. Ughhhh...


          Byłam na nich tak zdenerwowana, że postanowiłam "pożyczyć" od Sergio samochód i pojechać na spotkanie z Cescem. W normalnych warunkach bym mu odmówiła i byłabym teraz o wiele szczęśliwsza. Spotkaliśmy się w restauracji, aby porozmawiać o tamtym incydencie.Niestety nasza rozmowa szybko zeszła na inny tor. On znowu próbował wyciągnąć ode mnie narkotyki! Czy nie rozumie, że z tym skończyłam? Owszem, mam schowany w mieszkaniu gram na "czarną godzinę", ale na pewno mu go nie dam! Zapomniał, jakie były przez to kłopoty? Ja rozumiem, jest w trudnej sytuacji życiowej, przez pomyłkę przespał się z laską, która wygląda jak jego własna babcia (z całym szacunkiem do jego babci) i na dodatek wpadli, ale mnie niech w to nie miesza. Postanowił zaprosić mnie na chrzciny swojej córeczki Lii. Mam być chrzestną. Za jakie grzechy ja się pytam? Teraz będę skazana na chodzenie na jakieś urodziny, później występy w przedszkolu itd., itp. A w dodatku mam przyprowadzić z sobą jego drugą laskę. Tak, tak, on tak jak i większość piłkarzy ma laskę na boku. Poznał ją na tym zadupiu co ostatnio byliśmy na Euro. Julia chyba się nazywa. Ogólnie brzydka nie jest. Nogi ładne, cycki... cóż, szału nie ma, z ryja też nawet ładna. Ściągnął ją sobie do Hiszpanii i się spotykają potajemnie. Mam ją przywieźć ze sobą i udać, że to moja koleżanka. Phi, dobre sobie, wszyscy wiedzą, że nie mam przyjaciół (te dziewczyny z którymi się niby trzymam to tylko dla pozorów). I co ja mogę takiemu dziecku kupić na te chrzciny? Pewnie postawię na standard - spacerówka+rowerek. Dokupię fotelik, bo widziałam takie fajne, specjalnie przystosowane do aut sportowych. Dzisiaj zamówiłam, to za dwa dni powinno dojść. Chrzest jest za 2 tygodnie.

         Siedzieliśmy w tej kawiarence i wspominaliśmy dawne czasy. Ogólnie ostatnio mnie wzięło na wspomnienia. Przypomniały mi się wszystkie obozy, zgrupowania kadry, mój pierwszy mecz w barwach narodowych... Miałam wtedy może z 15 lat, a występowałam w u17. Była 70' meczu, a dziewczyna która stała na bramce dostała czerwoną kartkę za oplucie przeciwniczki. Musiałam wejść bez rozgrzewki, w dodatku wynik był dla nas niekorzystny... W ciągu pierwszych pięciu minut zaliczyłam trzy parady. Potem zorientowałam się, kto siedzi na trybunach, więc chciałam zaszpanować i popisałam się asystą. Tak, wiem, nie powinnam opuszczać bramki, ale czułam, że muszę, że mi się uda. Przez to moje wyjście nie pograłam w następnych kilku spotkaniach, ale było warto. Grałyśmy bodajże z Niemkami, bo pamiętam, że te piłkarki nie były zbyt urodziwe. Czułam się nie tylko najlepsza, ale i najładniejsza na boisku. Gdy po meczu zaproponowałam jednej dziewczynie wymianę koszulek, zostałam otoczona przez kilku cudnych chłopaków. Nosili mnie na rękach, podrzucali, skandowali moje imię (tak, na koszulce miałam Cesca napisane). Moja asysta dała nam awans do Mistrzostw Europy. Do tej pory mam koszulkę tej dziewczyny, Gerty. Z tego dnia zachowałam jeszcze jedną pamiątkę. Właściwie to Fabsiu ją zachował. Na lewym nadgarstku ma odbite moje zęby. Ja wam nie powiem dlaczego, jeżeli on zechce, to podzieli się z wami informacją o tym, co działo się w szatni..

        Po lodach w kawiarni, wyskoczyliśmy do parku, zrealizować moją wygraną w zakładzie (kiedyś opowiem o co chodziło) Spojrzałam na niego, a moje myśli powędrowały ku przeszłości. Pamiętam to jak dziś, mój pierwszy raz...
Siedzieliśmy w dużym, dziesięcioosobowym namiocie wojskowym, który pożyczył ojciec jednego z nas. Byliśmy zmarznięci. Pamiętam, że była ogromna ulewa. Czułam podekscytowanie, ilekroć mój wzrok przesuwał się na starszych ode mnie chłopaków. Miałam wtedy 14 lat, oni średnio chyba 17. Jako nastolatka nie byłam zbyt urodziwa, miałam aparat na zęby okulary i ...tak tak, miałam rude włosy i piegi! Wyglądałam jak klasyczny obraz nędzy i rozpaczy. Siedziałam lekko skulona w kącie i kątem oka spoglądałam na jednego z chłopaków. Był średniego wzrostu ciemnowłosym półbogiem (bynajmniej dla mnie).
Tego dnia miał na sobie wytarte dżinsy, czarną koszulkę i tak jak ja miał aparat na zęby. Najbardziej zdziwiło mnie to, że on wcale nie unikał uśmiechania się. W przeciwieństwie do mnie, z dumą prezentował swoje druty. Wstyd przyznać, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, a przynajmniej było to dość silne zauroczenie (tak tak,
kiedyś nie byłam taką zimną suką jak dziś). Uśmiechnęłam się do swoich myśli... Kiedyś było inaczej... Czy lepiej? Nie wiem sama.


Atmosfera w namiocie nieco opadła, wszyscy zaczęli się nudzić i wtedy to się stało.
          -Ej, a może by tak zagrać, co wy na to ?- odezwał się najstarszy z watahy, szczerząc zęby w uśmiechu. Wszyscy z zainteresowaniem​ słuchali Maxa (a może to był Juan? Nie pamiętam.)
         - Wiem, zagramy w butelkę, wylosowana para zostanie małżeństwem na czas obozu i... - nie słuchałam co powiedział, zbyt zajęta byłam perfidnym wgapianiem się w tego cudownego chłopaka. Nie mniej jednak, wszyscy z entuzjazmem podeszli do tego pomysłu, a ja wcisnęłam się jeszcze bardziej w kąt. Wszyscy usiedli w kole a ja ze swojego kącika patrzyłam na rozwój wydarzeń. Co chwila rozbrzmiewał śmiech, najpierw butelka kręciła się wybierając "pana młodego" a później "pannę młodą". Po każdym ślubie chłopacy całowali swe żony, które wyrywały się i piszczały powodując salwy śmiechu. Część dziewczyn, (w tym ja) wstrzymała oddech, gdy wylosowany został niebieskooki chłopak w skórzanej kurtce, ten, który tak mi się spodobał. Butelka ponownie się zakręciła. Zaczęła powoli zwalniać. Jeszc​ze jeden obrót i jeszcze, szyjka butelki wskazywała co chwilę na inną osobą i zwalniała coraz bardziej, aż w końcu zamarła w bezruchu wskazując dokładnie między dwie rozchichotane dziewczyny. Wszyscy umilkli i spojrzeli na mnie. Ta cholerna butelka zatrzymała się tuż przede mną! Widziałam zaskoczenie malujące się na twarzy mojego półboga. Wyprostował się i jak gdyby nigdy nic powiedział.
          - No więc żonko, teraz należysz do mnie. - Utkwił we mnie swój wzrok. Było w nim coś przerażającego, ale nie miałam zbyt dużo czasu, bo do namiotu wpadli wściekli wartownicy którzy wrzeszczeli coś o tym że po ciszy nocnej dziewczyny i chłopacy nie mają prawa 
być razem w namiocie, poza tym znaczna grupa popijała alkohol i popalała ukradkiem papierosy.Zrobił​ się okropny chaos, wszyscy zaczęli się przepychać, przeciskali się próbując zbiec niezauważenie. Nie zwracając na nic uwagi, rzuciłam się do wyjścia i co oczywiste właśnie w, tej chwili potknęłam się o umykającą dziewczynę. Spadły mi okulary, więc resztkami rozsądku powstrzymałam się od ucieczki i zaczęłam ich szukać. Już miałam je podnosić gdy zobaczyłam jak miażdży je podeszwa ciężkiego buta. Poczułam jak ktoś
szarpie mnie do tyłu.
          - Wstawaj ofermo, chcesz żeby cie złapali?-krzyknął mi ktoś do​ ucha i wywlókł mnie na zewnątrz, ciągnąc w stronę zarośli.To był on, chłopak który w tym felernym losowaniu został moim mężem.Biegliśmy tak przez jakiś czas, zatrzymał się na skraju obozu. Niezdarna ja omal na niego nie wpadłam, w naszą stronę szli wartownicy. Bez chwili wahania wepchnął mnie do znajdującego się obok namiotu, jednak nie udało mu się zbiec, usłyszałam jak go wołali
         - Francesc!- a więc tak ma na imię. Hmmmm... Francesc i Francesca, Cesc i Cesca, ofiara i półbóg... Z moich rozmyślań wyrwał mnie ostry ton głosu
dyrektorki. 

****
Przepraszam, że tak długo, ale średnia 5.3 sama się nie zrobiła. Za pomoc w rozdziale tradycyjnie już dziękuję Karolinie i obiecujemy, że następny pojawi się w przyszłym tygodniu.
Jednocześnie pragnę przeprosić, że nie zostawiam komentarzy pod waszymi opowiadaniami. Po prostu wieczorami lubię się odprężyć, czytając tak cudowne opowiadania i nie potrafię zdefiniować tego, jak one mi się podobają. 

Gdyby ktoś chciał się skontaktować:

Szczere komentarze dotyczące treści mile widziane ;) 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Rozdział 7

I znowu data,  godzina i miejsce...

Drogi powierniku!

          Od wesela troszkę się pozmieniało. Zbliżyliśmy się do siebie z Sergio i wydaje się, że wszystko jest dobrze. Jedynym minusem jest zapowiadający się tydzień bez seksu, ale wszystko po kolei. 

           Z racji tego, że pełnię nową funkcję w klubie musiałam wybrać się na Mini Estadi, na mini Gran Derbi. Byłam pozytywnie nastawiona, bo umówiłam się na spotkanie z Cescem. Teraz zastanawiam się po co mi to było. Tylko się zdenerwowałam niepotrzebnie i rozkleiłam. Ciąglę się rozklejam, a szczególnie na widok dzieci. Cały mecz przegadałam z Cesciem i wydawało się, że będzie miło. Nasi chłopcy pokonali Barcelonę 3:1 a ja mam tylko kilka siniaków na biodrach od obejmowania mnie (Cesc jest bardzo silny i mało delikatny). Wszystko było pięknie, ładnie dopóki poraz czwarty nie wyszłam do toalety (ja mam chyba jakieś problemy z pęcherzem, czy coś, bo ciągle latam siusiu). On poszedł za mną. Wszedł ze mną do środka i przyparł mnie do ściany, jak zawsze gdy miał ochotę na zbliżenie.
          -Francesc, ja mam chłopaka - powiedziałam, po czym go odepchnęłam. On sobie nic z tego nie zrobił, i znowu się do mnie przybliżył. Próbował mnie pocałować, lecz odwróciłam głowę. Nie mogłabym zrobić tego Sergio. Sama nie wierzę, że to piszę, ale dobrze mi z tym palantem i chyba zaakceptowałam to, że "jesteśmy razem".
          -Oj Francesco kochanie, jestem Twoim mężem i biorę co moje, Poza tym wiem, że Cię to podnieca. Zawsze Cię podniecał ostry seks- powiedział, całując mnie w szyję. Jego pocałunki wydawały mi się obleśne. Nie wiem jak kiedyś mogło mnie to podniecać. Jeszcze chwilę próbował się do mnie dobierać, ale czując, że nic nie wskóra postanowił sobie odpuścić i sprawdzić, czy nie ma podbitego oka. (No co, musiałam jakoś się bronić). Zastanawiam się co mu do łba strzeliło, żeby tak brutalnie się do mnie dobierać. Albo był już pijany, albo pod wpływem narkotyków, co mu się często zdarzało. Niemniej jednak postanowiłam zataić tę sprawę przed Sergio. Niepotrzebnie by się zdenerwował.


          Wspominałam już, że dzieci są słodkie, a najsłodsza jest bratanica Sergio- Daniela? Wczoraj odwiedzili nas rodzice i rodzeństwo Sergio. Ja oczywiście dowiedziałam się o tym na końcu, bo Sergio albo jest taki nieogarnięty, albo nie liczy się z moim zdaniem, gdyż postawił mnie przed faktem dokonanym. Wróciłam z pracy zmęczona, wyklinając pod nosem na Mourinho i jedyne na co liczyłam to porządny masaż. Widok jaki zastałam dalece różnił się od moich marzeń. Zamiast czekającego na mnie z winem, boskiego, na wpół roznegliżowanego Sergio, zobaczyłam jego rodziców i brata z rodziną pijących kawę z mojej chińskiej porcelany. Ja kiedyś zabiję tego idiotę! Ta zastawa jest tylko ozdobna. To pamiątka po mamie, jedna z dwóch jakie tata przechował. Gdyby coś jej się stało... Nie chciałam już robić afery przy gościach, którzy bądź, co bądź odwiedzili i mnie, więc z wymuszonym uśmiechem podeszłam się przywitać. Czułam się spięta poznając, być może, przyszłych teściów, ale nie okazałam tego. Po przywitaniu się z wszystkimi i opowiedzeniu nieco o sobie (dużo tego nie było, bo przecież "Sergio nam tyle o Tobie opowiadał") dowiedziałam się kilka ciekawych rzeczy. Otóż jesteśmy parą od pół roku (ja naliczyłam 5 tygodni, ale widocznie nie umiem liczyć), planujemy wspólną przyszłość (pierwsze słysze, ale podoba mi się ten pomysł) i   oczywiście z chęcią odwiedzimy ich w Sevilli, bo myśleliśmy nad tym wcześniej (ja nawet nie wiem gdzie oni dokładnie mieszkają, bo jaśnie pan uznał chyba, że to mało ważna informacja. Nie mniej jednak wypiliśmy białą herbatę (ja innej nie pijam, a Sergio widzę przejął ode mnie nawyk) i musieliśmy się pożegnać. Szybko posprzątałam bałagan, lekko sprzeczając się z Sergio o te wszystkie kłamstwa.

          Podczas zmywania naczyń poczułam jego gorący oddech na szyi. Sergio zaczął delikatnie masować mój kark. Co prawda nadal byłam poirytowana faktem, że nie raczył mnie łaskawie powiadomić o wizycie swojej rodziny, ale jak można się gniewać na półnagiego sportowca, z ciałem greckiego boga, z dłońmi masażysty i to we własnej kuchni ? Z moich ust wyrwało się mimowolne westchnienie, jeszcze chwila a zacznę mruczeć jak rasowy kot! (Swoją drogą czym różni się mruczenie rasowego kota od mruczenia zwykłego dachowca.) Dlaczego on na mnie tak działa?

         Z ulgą wytarłam ostatnią delikatną filiżankę i odłożyłam ją na ściereczkę. Postanowiłam że przecież mogę się dziś świetnie zabawić, jednocześnie odgrywając się na Sergio. W mojej głowie tworzył się iście szatański plan. Odwróciłam się udając że nie zauważyłam jego obecności, "przez przypadek" otarłam się o niego i ruszyłam kocim krokiem w stronę salonu, delikatnie muskając ścianę opuszkami palców. W tej chwili ten  mój "plan" wydał mi się co najmniej dziecinny. Jednak nie należę do osób które szybko się poddają. Co to, to nie! Prawdę mówiąc zaintrygowane spojrzenie Sergio zmotywowało mnie do dalszych działań. A co! Jak szaleć to szaleć!

         Pewnym krokiem ruszyłam do sypialni. Ucieszyłam się z powodu tego, że kuchnia była praktycznie naprzeciwko i nie musiałam się przemęczać. Powolnymi ruchami zaczęłam ściągać z siebie ubrania, po czym  założyłam koszulkę należącą do mojego chłopaka (mam nadzieje że czystą, bo w pokoju walało się mnóstwo jego ubrań). Dziarskim krokiem ruszyłam do lodówki, świadoma tego, że nie mam na sobie nic prócz bielizny i (mam nadzieję, że nieprzepoconej) koszulki Sergio.
          -Długo zamierzasz grać ze mną w te gierki?- spytał spoglądając na mój tyłek (a więc moje wysiłki się
opłaciły)
          -Nie mam pojęcia o czym mówisz- powiedziałam kładąc na blacie kubek, specjalnie sięgając do najwyższej szafki po cukier (co mogło go zdziwić, bo zwykle nie słodzę). - Może cukru?- Oczywiście jak to na mnie przystało, musiałam palnąć coś głupiego. On niespodziewanie odwrócił mnie do siebie i namiętnie pocałował. Byłam zaskoczona, próbowałam się wyrwać, lecz po chwili z równą żarliwością oddawałam jego pocałunki. Rozległ się brzdęk tłuczonego szkła. Sergio uniósł mnie delikatnie i nie przestając mnie całować posadził mnie na blacie, po czym zaczął rozdzierać koszulkę w którą byłam ubrana, i która oddzielała nas od siebie.Byłam na siebie wściekła, że ją w ogóle ubrałam. Oczywiście on musiał mieć na sobie te przeklęte, obcisłe jeansy, które tak świetnie na nim leżały. I jak teraz zdołam to zatrzymać? Zsunęłam się z blatu z Sergio, który się do mnie uczepił niczym pijawka. Nieprzyzwoicie przystojna i seksowna pijawka.

          Nie! Stanowczym ruchem odsunęłam się od niego. On spoglądał na mnie z tym swoim nieprzyzwoitym, leniwym uśmiechem na ustach. (Kim jesteś i co zrobiłeś z Ramosem? W sumie nieważne. Jeśli go porwałeś przetrzymuj go nadal.) Zamyśliłam się, przez co przy próbie cofnięcia się i ucieczki przewróciłam lampę. Przywarłam do ściany. On podszedł i odsunął niedbale przewrócony mebel, nieoczekiwanie złapał moje nadgarstki i unieruchomił mi je tuż nad głową. Odchyliłam głowę, pozwalając by dłoń Sergio delikatnie muskała mój policzek. On przyciągnął mnie do siebie bliżej, po czym brutalnie założył 
moją nogę na swoje biodro. Było to silne a zarazem tak cudownie słodkie. Poczułam że mogłabym polubić te zwierzęcą wersje mojego mężczyzny, który w międzyczasie uwolnił na chwilę me dłonie. Bez chwili namysłu schyliłam się i wymknęłam z jego uścisku, przemykając pod jego ramieniem. Spojrzałam na niego. Cały kipiał z pożądania. Przesunęłam kusząco palcem po dolnej wardze (podchwyciłam ten trik z pewnej beznadziejnej komedii romantycznej, do której obejrzenia zmusił mnie ten idiota).
Idąc tyłem wpadłam na stolik do kawy, który upadł tuż pod jego nogami. On zdawało się tego nie zauważył, bo mim  tego szedł na przód i wpadł prosto na mnie wbijając mnie tym samym z impetem w kanapę. 

          Usłyszałam coś na kształt kroków dobiegających od strony sypialni. Przecież ja i on jesteśmy tu, więc kto to może być? - pomyślałam, nie sądząc, że zagadka tak szybko się wyjaśni. Zza drzwi wyłoniła się Daniela. Podeszła do nas stanowczym krokiem, po czym powiedziała, a właściwie krzyknęła:
          -Przepraszam bardzo co tu się wyrabia? Nie wiem czy wiecie, ale ktoś tu próbuje usnąć! Dlaczego ciocia jest prawie naga? I co się śmiejesz wujku? Ja... ja powiem wszytko babci!
- skończywszy monolog tupnęła nogą i jak gdyby nigdy nic poszła z powrotem do sypialni Sergio, pomrukując coś po drodze.  Przez moją głowę przewinęło się tysiące myśli. Przyznam, że nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego z ust pięciolatki. Taki wstyd. A co, jeżeli ona rzeczywiście to komuś wygada? Z drugiej strony, pewnie nawet nie jest świadoma tego co wyprawiam z jej wujkiem nocami. A w ogóle to co ona tu robi? Czy jej rodzice o tym wiedzą? Kto jej pozwolił tutaj nocować? - Ostatnie 3 pytania wypowiedziałam na głos, po czym spojrzałam na Sergio. Nie odezwał się, lecz po jego minie można było wywnioskować, że jest tak samo speszony i zdziwiony jak ja, a może nawet bardziej. Niewiele myśląc poszliśmy do niej, zażądać wyjaśnień. Na szczęście jeszcze nie spała.


           -A więc może wyjaśnisz nam moja panno co tu robisz!- krzyknął do niej Sergio. Widziałam jak jest nabuzowany, więc objęłam go, tym samym dodając mu otuchy (i trochę dlatego, żeby ukryć moje, bądź co bądź, prawie roznegliżowane ciało).
          -Kochanie spokojnie. Nie krzycz na nią.- powiedziałam, po czym usiadłam na łóżku obok nieźle wystraszonej Danieli. Swoją drogą czy ja naprawdę powiedziałam do niego 'kochanie'?-Danielko powiedz mi, czy Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
          -Oj ciocia oczywiście, że wiedzą. Wujek Sergio przecież się zgodził, żebym tu została. Tatuś pytał dwa razy czy to nie będzie dla was kłopot, a wujek powiedział, że nie.- popatrzyłam na Sergio. Z jego twarzy można było tak wiele wyczytać. Musiał czuć się ogromnie zaniepokojony słowami małej.
          -Sergio, czy to prawda?- spytałam ze stoickim spokojem, lecz w środku się we mnie gotowało. Jak on mógł się na to zgodzić nie informując mnie o tym? No jak?
          -Tak. Chyba tak. Nie pamiętam.-miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, ale chyba nie powinnam przy dziecku. Nie dam jej odczuć, że jej wujek jest idiotom, który zgadza się bezmyślnie na wszystko.
          -Tak wujku powiedziałeś. Nawet jak z Tobą przez telefon rano rozmawiałam to się zgodziłeś, żebym została na tydzień. - no tak, to tłumaczy dlaczego w pokoju jest różowa walizka oraz dlaczego ona leży przebrana w piżamkę.
          -A dlaczego skarbie nie poprosiłaś o kolację, tylko zamknęłaś się w sypialni?-zapytałam, przybliżając się do dziewczynki. Widziałam, że potrzebuje ciepła i opieki. A może to ja potrzebowałam jej bliskości? Sama już nie wiem.
          -Oj, bo trochę się bałam. Nie pytaj czego, bo i tak Ci nie powiem, ale u was to chyba jakieś duchy są.- nie wiem co miała na myśli, niemniej jednak chyba nastraszyła tymi duchami Ramosa.
          -Spokojnie, nie ma czego się bać. Jak chcesz ja i wujek zaczekamy z Tobą, aż uśniesz. Jutro porozmawiamy- powiedziałam całując ją w czółko. Ona tylko kiwnęła głową, a Sergio położył się koło nas. Leżeliśmy tak w trójkę, dopóki mała nie usnęła, a ja w tym czasie zastanawiałam się, czy właśnie tak wygląda szczęśliwa rodzina.


***
I jest już siódmy rozdział. Mam nadzieję, że tym razem długość się podoba ;) Po raz kolejny bardzo bym chciała podziękować Karolinie, bez której nie powstałaby znaczna część rozdziału.
Proszę o szczere komentarze. 

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 6


Data,  godzina, itd.
Drogi Powierniku!

          Byłam z Ramosem na weselu i nie wiem czy się cieszyć z przebiegu wydarzeń, czy spalić ze wstydu za jego zachowanie. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony po raz pierwszy od dłuższego czasu jestem szczęśliwa, z drugiej... Chyba już nigdy nie spojrzę w oczy Dolores. Ale chyba było warto.

          Nie wiem jak to się stało, że zgodziłam się pójść na tę imprezę. Może sprawiła to wizja przygód z Sergio pod wpływem alkoholu, a może po prostu urok osobisty piłkarza, nie mniej jednak zdecydowałam się pójść. Oczywiście nie obyło się bez kłótni o moją sukienkę. Dlaczego? Otóż mój metroseksualny chłopak, który (wstyd się przyznać) bardziej zna się na modzie niż ja wymyślił sobie sukienkę do flamenco. Tak. Miałam pójść na wesele w sukience do flamenco. Wydaje mi się, że mój wybuch śmiechu oznajmił Sergio co myślałam o jego pomyśle, bo po chwili pojechaliśmy na zakupy. I powiem Ci jedno: to był pierwszy i ostatni raz, gdy pojechałam z nim na zakupy. To był koszmar. Zjeździliśmy pół Madrytu za jedną głupią sukienką, a wróciliśmy z pełnym bagażnikiem ciuchów i... bez sukienki. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że 3/4 ubrań, które kupiliśmy to ubrania dla Sergio. Ja kupiłam sobie jedynie leginsy i kilka T-shirtów. W dodatku ten idiota wtargnął mi do przymierzalni. Taki wstyd! Żeby jeszcze zrobił to dyskretnie, po ludzku. Ale nie, on musiał zamaszyście odsłonić zasłonkę i wszyscy ludzie, którzy byli w sklepie widzieli mnie w samej bieliźnie. No ale wróćmy do sukienki. Ten pajac postawił mnie przed faktem dokonanym i na weselu byłam w kreacji zakupionej przez jego siostrę Miriam (która tak nawiasem mówiąc nie wygląda na jego siostrę, może dlatego, że niegłupia z niej babka). Przyznam szczerze, że nie wyglądałam źle. Ba, powiem więcej - do twarzy mi w błękicie. Ubrawszy do niej 15-centymetrowe, czarne szpilki nie prezentowałam się fatalnie przy, jak zawsze, idealnym Sergio. Jedyną jej wadą, jak się później okazało, była długość, ale o tym zaraz.

          Nie wiem co myśleć o pewnej sytuacji, jaka miała miejsce podczas ceremonii. W sumie nie ma już o czym myśleć, bo sytuacja ta przyniosła nieodwracalne, aczkolwiek niezwykle przyjemne skutki. Otóż po, o dziwo punktualnym, przybyciu na ceremonię, przywitaniu się ze wszystkimi itd. wszyscy zaczęli powoli zajmować miejsca. Ja nawet nie zauważyłam, że idę z Sergio za rękę. Za bardzo zajęta byłam podziwianiem tych pięknych dekoracji i próbą chodzenia w szpilkach. Nie do wiary, że zwykły ogród można przemienić w takie cudo ! Na środku ogrodu był "dywan" z płatków białych róż. Po obu jego stronach ustawione były białe krzesła, przyozdobione dodatkowo kwiatami. Ogólnie wszystko wyglądało tak... tandetnie i romantycznie, ale na swój sposób pięknie. A może to mój partner tworzył wokoło iluzję piękna... Nie umiem teraz tego ocenić. W każdym razie nie skupiajmy się tu na walorach wizualnych, a na wydarzeniach jakie miały miejsce. Usiedliśmy z Sergio w ostatnim rzędzie i przez pierwsze 15 minut staraliśmy się sprawiać wrażenie, iż interesuje nas cała ceremonia. Po jakimś czasie on z szelmowskim uśmiechem położył mi rękę na kolanie. Speszona całą sytuacją pośpiesznie zabrałam jego rękę.Ale on nie odpuścił tak łatwo, i już po chwili znowu poczułam na swej nodze jego dotyk. Zaczynając od kolana, stopniowo "jechał" ręką coraz wyżej. Poczułam jak robię się cała czerwona. Próbowałam jakoś zabrać tę jego rękę, ale bezskutecznie. On w tym czasie zaczynał sobie coraz śmielej poczynać, gładząc wewnętrzną stronę moich ud. Byłam zaskoczona gdy poczułam jego dłoń przy krawędzi sukienki, spojrzałam na niego, on nie zaprzestawał i posuwał ręke coraz wyżej. Zaczerwieniłam się, a on,on... wyglądał jak gdyby nigdy nic! Siedział tam niewzruszony niczym posąg greckiego boga, a ja z przygryzioną wargą, cała czerwona i zakłopotana uciekałam wzrokiem. On jest okropny! Kto wie, jakby to potoczyło się dalej, gdyby nie fakt, że musieliśmy wstać. Z racji tego, że nie umiem chodzić na szpilkach, dla własnego bezpieczeństwa i poniekąd też przyjemności "oparłam" się o Sergio. Jemu najwidoczniej strasznie się to spodobało, bo musnął mój policzek swym kilkudniowym zarostem. Jego ręka z moich pleców przesuwała się coraz niżej i niżej... aż w końcu poczułam ją na swoim pośladku. Byłam zakłopotana. Zaczerwieniłam się lekko. No dobra, co Cię będę oszukiwać - byłam bardziej czerwona niż kartka z zeszytu Sergio, na której nauczycielka zaznaczała błędy ortograficzne. Usłyszałam jego namiętny głos "Udaj, że jest Ci niedobrze, to skoczymy gdzieś milej spędzić czas..." Poraz kolejny miałam ochotę go rozszarpać. Zamiast tego stanęłam mu obcasem na stopie, przez co się zachwiałam i wtuliłam mocniej w jego ramiona. Starałam się jakoś opanować, bo nie chciałam, aby ktokolwiek zauważył jak reaguję na jego dotyk.

          Reszta ceremonii odbyła się bez większych incydentów, bo pozwoliłam mu pobawić się moimi loczkami (tak, ja miałam loczki, też się sobie dziwię). Nawet przy składaniu życzeń parze młodej nie popełnił żadnej gafy, co bardzo mnie zdziwiło, zważywszy na to jaką "przemowę" przygotował sobie w domu. Nawet podczas tańca zachowywał się w miarę przyzwoicie, tylko od czasu do czasu łapiąc mnie za tyłek. Ale Sergio to Sergio, wiadome więc było, że spokój nie potrwa długo. O północy przyszedł czas na oczepiny - panna młoda miała rzucać swym okazałym bukietem. Wszystkie panny (naturalnie oprócz mnie) ustawiły się w kółku, a ja prawie zostałam tam wepchnięta przez mojego chłopaka. Gdy, piąty raz tłumaczyłam mu dlaczego tam się nie ustawię, myślałam że odpuści. Nie odpuścił. Poszedł tam i sam złapał dla mnie ten bukiet. Zdenerwowałam się i wyszłam na zewnątrz, lecz szybko wróciłam, bo było bardzo zimno. Żeby się ogrzać założyłam jego marynarkę. Napiłam się drinka, potem kolejnego, i kolejnego. Wtedy powoli zaczęła przechodzić mi złość. Porwałam go na parkiet i przetańczyliśmy pół nocy. Czułam się jak wtedy na wieczorze panieńskim. Znowu dałam ponieść się emocjom i znowu tego żałuję. Czy moje życie już zawsze tak będzie wyglądać?


*********
Przepraszam, że tak późno, ale dopadł mnie kryzys twórczy. Ten rozdział nie powstałby, gdyby nie Karolina, Weronika i Agata, którym bardzo dziękuję za pomoc. Liczę na szczere komentarze.

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 5

Kolejna data... to i tak bez sensu


        Drogi Powierniku !


         Niech mnie ktoś zabije. Niech mnie ktoś zabije, bo dłużej już nie wytrzymam. Dlaczego ja go nie wyrzuciłam z domu jak była ku temu okazja? Hmmm... może dlatego, że jestem pierdoloną altruistką i myślę tylko o innych. I tradycyjnie to się źle dla mnie skończyło. A mój "chłopak" może czuć się trupem. Jak tylko wytrzeźwieje.
       
           Co się stało? Otóż mój najukochańszy "chłopak" po trzech dniach mieszkania razem (tak, wiem, miałam go wyrzucić następnego dnia rano, ale nie potrafiłam) postanowił zorganizować imprezę dla najbliższych znajomych. Nic bym w tym strasznego nie było, gdyby nie to, że on ma około 100 najbliższych znajomych. A ja nie mam już m.in. telewizora. On jest po prostu bezczelny. Obiecałam dać mu szansę, a on ją zmarnował. Najgorsze jest to, że pomimo tego, iż mam ochotę go zabić nie zmienia to moich uczuć do niego. Tak, ja coś do niego czuję. Tak, jest to nienawiść, ale Ty pewnie nazwałbyś to miłością. Powiedz mi jak to się stało, że się tak wkopałam? Jak to się stało, że zaczynam mieć coś na kształt uczuć? I najważniejsze: POWIEDZ MI, DLACZEGO ZACZYNA MI SIĘ TO PODOBAĆ?!

           Z dnia na dzień dzieją się ze mną coraz gorsze rzeczy. Pozwoliłam "rozbić" skorupkę, w której kryłam się przed światem. W ciągu czterech dni z pozornie silnej osoby stałam się słabsza niż kiedykolwiek. W ciągu czterech dni uzależniłam się od jego obecności. I po co mi to było? Przynajmniej jedna rzecz się nie zmieniła - dalej wmawiam wszystkim (z sobą na czele), że nie chodzę z Sergio i że on nic dla mnie nie znaczy. Popadam w paranoję. Chęć uwierzenia, że jest tak jak twierdzę przysłania mi już wszystko. I mimo, że niby przyznałam się przed Tobą, że jest inaczej, nie zmieniło to mojego myślenia. Ja wiedziałam, że uczucia nie niosą z sobą nic dobrego. Gdyby ktoś przyszedł do mnie, jako do psychologa z takim problemem  w mig znalazłabym rozwiązanie. Dlaczego więc nie potrafię poradzić sobie z własnymi problemami? Dlaczego w ciągu tych czterech dni aż pięć razy płakałam? Powoli staję się cieniem samej siebie. Powoli uzależniam się od obecności Sergio w moim życiu. Powoli szukam w sobie siły, żeby mu to powiedzieć. Powoli zaczynam tego żałować. Dlaczego robię wszystko powoli? Bo nie mam siły! Bo jestem słaba! Bo do problemów prywatnych doszły zawodowe. Bo nie umiem pracować z młodzieżą. Bo na samą myśl o kolejnym dniu, o kolejnej chwili zaczynam się bać. Bo potrzebuję się do kogoś przytulić. Bo wszystko straciło sens. Bo liczy się tylko on...

           Wczoraj prezes wziął mnie na dywanik. Okazało się, że tak bardzo podoba mu się jak radzę sobie z pierwszym zespołem (musi chyba mocniejsze okulary zakupić), że mam robić to samo w Castilli. Ale to nie wszystko- mam opracować test sprawdzający, czy dany zawodnik nadaje się do gry w pierwszej drużynie. Ciekawa jestem jak to zrobię, skoro nie mam nawet siły o tym myśleć. Nie nadaję się też do pracy z drugą ekipą. Nie potrafię patrzeć na ich ciężką pracę ze świadomością, że 90% z nich nigdy nie zagra w pierwszej drużynie. Oni tak  bardzo się starają, za te koszulkę, za ten klub są gotowi oddać życie. A czasami są po prostu za słabi na pierwszą drużynę. Nie bójmy się tego stwierdzenia. Real Madryt to klasa sama w sobie. Najbardziej boli mnie to, że nie wszyscy są za słabi. Mamy przecież w szkółce tyle perełek, które obecny trener zaniedbuje. Dlaczego nic z tym nie zrobię? A co ja mogę? Trener mnie nienawidzi (z wzajemnością). Gdyby nie "słabość" prezesa co do mojej osoby, już dawno bym straciła pracę.

          Znowu płaczę. Teraz nawet się z tym nie kryję. Ponoć to ludzkie. Z drugiej strony wszystko, co ludzkie jest mi obce. Bynajmniej zwykle tak twierdziłam. Czy teraz tak twierdzę? Teraz sama nie wiem, co twierdzę. Tak bardzo bym chciała, żeby to był zwykły koszmar. Żebym po obudzeniu się nic nie pamiętała. Żeby powróciła silna Francesca. Żebym przestała tęsknić za obecnością Sergio. Żeby Cesc się na mnie nie fochał. Żeby chłopaki byli tacy jak dawniej. Wiem, dużo wymagam. Za dużo. Tylko moja bezsilność mnie przeraża. Przeraża mnie fakt, że jedyne czego pragnę to przytulić się do Sergio. To ostatnie, gdybym tylko wyraźnie okazała, otrzymałabym w nadmiarze. Czy tak ma dalej wyglądać moje życie? Czy dalej będzie ono groteskowe? Czy kiedykolwiek wszystko się ustabilizuje? Mam już dość "niespodzianek". Chcę tylko spokojnego życia. Najlepiej u boku Sergio. Ja się chyba kurwa mać zakochałam! A tak bardzo nie chciałam do tego dopuścić. A tak bardzo chciałam tego uniknąć. I to wszystko przez ten głupi wieczór panieński! A teraz w sobotę jest ślub. Miałam nie iść, ale Sergio nie odpuści imprezy. Na samą myśl, że tańcząc, będę w jego ramionach chce mi się rzygać od tej słodkości i cudowności. To takie kurwa mać romantyczne. Tak romantyczne, że aż mdłe. Ale właśnie tej romantyczności potrzebuję.

           Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jedno moje zdanie zaprzecza drugiemu. Że chcę czegoś innego niż robię. Dopuściłam do głosu podświadomość. Wyszło na jaw, że nie jestem silna z natury, tylko to była cecha nabyta Wyszło na jaw, że nie jestem samowystarczalna. Wyszło na jaw, że ja też mam problemy. Jak z powrotem to ukryć? Co musi się wydarzyć, żebym znowu była silna? A może stanę się silniejsza, gdy poczuję, że ktoś mnie kocha? Jeżeli tak, to szybko się to nie stanie. Jeszcze nie znalazł się taki desperat, co byłby w stanie mnie pokochać. Sergio chodzi tylko o seks, nie oszukujmy się. Jest jeszcze Cesc, z którym też nic prócz seksu praktycznie mnie nie łączy. Jeżeli by na to spojrzeć szerzej, moje życie sprowadza się do pomagania teoretycznie słabszym i seksu. Jestem strasznie ograniczona, mimo, iż chyba nie wyglądam. Jestem naprawdę beznadziejna. Dlaczego więc wcześniej myślałam, że jest inaczej? Głupia byłam i tyle. Dobra, czas wziąć się w garść, bo zaraz Sergio się obudzi. A czego jak czego, ale przyjemności wynikającej ze krzyczenia na niego sobie nie odmówię.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 4


Kolejna data, godzina i miejsce.

Drogi powierniku!

          Jestem tak wściekła, że nie wiem czy zdołam dokończyć opisywanie sytuacji. Mam "chłopaka". I to jakiego! Zawsze narzekałam na samotność, ale po stokroć wolałabym to od NIEGO. Ja go przecież tak bardzo nienawidzę! A bynajmniej chciałabym nienawidzić... Oj bo sama już nie wiem, jak to ze mną jest. Z jednej strony działa mi na nerwy, a z drugiej skoro już jest... to dobrze, że jest. Powinnam się zdecydować, czy go nienawidzę czy nie. A nienawidzę go tak bardzo, że... Pamiętasz to wcześniejsze wyznanie, iż miłość jest tylko silniejszą formą nienawiści? To sam sobie dopowiedz jak bardzo go nienawidzę. Jejku co ja wypisuję... Jak on mnie omotał... W dodatku dokonał czegoś, czego nie był w stanie dokonać nikt inny, ale może wszystko po kolei.

          Nie chce mi się przytaczać dokładnej końcówki naszej wcześniejszej rozmowy, ale generalnie chodziło o to, iż on uparł się, że jesteśmy parą, bo wyczytał tak w gazecie. I w tym momencie nasunęła mi się refleksja "od kiedy on umie czytać?". Jako, że cała rozmowa odbywała się w progu zaprosiłam go do domu, bo mi się zimno nieco zrobiło. Przeprosiłam go na chwilkę i poszłam wysuszyć włosy. Gdy wróciłam, on rozsiadł się wygodnie na kanapie, podjadając moje ciasto. Do treningu mieliśmy jeszcze dwie godziny, więc postanowiliśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Ta rozmowa nie przyniosła żadnych konkretnych korzyści, a wręcz odwrotnie. Sergio tak się "zapalił" z tymi czułymi słówkami, że nazwał mnie "Różyczką". I wtedy coś we mnie pękło. Do oczu napłynęły mi łzy, po raz pierwszy od prawie dwóch lat zaczęłam płakać. Przypomniał mi się tata, który zawsze mówił, że jestem jego Różyczką. Pamiętam jak zawsze mnie to wkurzało, bo nigdy nie lubiłam takich pieszczotliwych określeń. Siedziałam przed Sergio ze łzami w oczach i miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Chciałam, żeby mnie przytulił, czy coś, a on tylko siedział nieruchomo, wpatrując się we mnie tymi cudnymi oczami. (Chyba naprawdę coś się ze mną dzieję, skoro komplementuję tego pajaca.) Po kilku minutach, gdy przeszło mi na tyle, że mogłam już spokojnie się wytłumaczyć z tej chwili słabości, on ocknął się z transu, podszedł do mnie i objął mnie. Skorzystałam z okazji i wtuliłam się w niego mocno. Zaciągałam się jego zapachem jak pojebana. Przy nim czułam się tak bezpiecznie... Mogłam choć na chwilę przestać być silna, poczułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą przerosło życie. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy i musieliśmy jechać na trening. Podziękowałam mu za wszystko, zaznaczając przy tym, że jednak bądź, co bądź parą nie jesteśmy. Jak zwykle mnie nie posłuchał i wpakował do swojego auta. "Pięknie, teraz na pewno powiedzą, że jesteśmy razem"- pomyślałam, po czym usiadłam skulona na przednim siedzeniu. Dobrze, że przynajmniej o strój dbać nie musiałam - ubrana byłam w treningowe dresy i koszulkę z numerem 4. Zaraz, zaraz... z numerem 4? Nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, ale Sergio najprawdopodobniej podmienił koszulki... Ja go zabiję! Jak tylko skończę to opisywać.

          Całą drogę na trening przesiedziałam skulona, patrząc w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Docierały do mnie poszczególne dźwięki, lecz ignorowałam wszystkie za wyjątkiem tych, które wydobywały się z ust Sergio. Chyba wpadłam. Najprawdopodobniej znienawidziłam go najbardziej jak tylko się da. Chociaż wiem, że on sobie pewnie ze mnie jaja robi... Dotarliśmy do Valdebebas, gdzie przywitały nas "tłumy z aparatami". Teraz to już na pewno się nie wymigamy- jutro cały świat obiegną zdjęcia jak wysiadam z jego samochodu. Jemu widocznie to nie przeszkadzało, bo próbował złapać mnie za rękę.
          - Pamiętaj o naszej rozmowie- warknęłam do niego, po czym odsunęłam się od niego na odległość 10 kroków. Z liścia dałam mu już w budynku, żeby nie wywoływać skandalu. Jak już wspominałam, nie lubię być w centrum zainteresowania. Wystarczy, że chłopaki z drużyny mają nas za pełnoprawną parę. Tylko Rafa mi wierzy, tylko on rozumie, że jest inaczej. Tak więc całą godzinę próbowałam przetłumaczyć gwiazdeczką, że nadal jestem singielką. Na pewno nie pomagał mi w tym Sergio, zaprzeczając wszystkiemu, co mówiłam. Zmarnowaliśmy tylko czas, który miałam poświęcić na zacieśnienie więzi pomiędzy nimi.

           Z racji tego, że nie przyjechałam swoim samochodem musiałam czekać 2 godziny, aż Sergio skończy sesję na siłowni i odwiezie mnie do domu. Teraz, żałuję, że nie zamówiłam taksówki. Po treningu przywiózł mnie do domu, wszystko by było pięknie, gdyby nie to, że on... postanowił ze mną zamieszkać, a ja nawet nie miałam siły, żeby mu odmówić. Postanowiłam, że jutro porządnie go zjebię. Nie minęła godzina odkąd się "wprowadził" a już czuł się w pełni jak u siebie (swoją drogą-wstyd mi, że to piszę- mógłby częściej chodzić bez koszulki, bo co jak co, ale ciało to on ma nieziemskie). Jego uwagę przykuła niby zwykła kartka papieru oprawiona w ramkę, wisząca nad kominkiem. Był to "akt ślubu", który zawarłam z Cesciem na koloniach. Tak, "wyszłam" za  TEGO Cesca, Cesca Fabregasa. Dzieci nie mieliśmy, choć nie powiem, że nie próbowaliśmy. To właśnie jemu oddałam to, co mam najcenniejsze i nie żałuję tego. Do tej pory się przyjaźnimy, może nie tak jak kiedyś, ale zajmuje on ciągle miejsce w mym sercu. Zawsze wszyscy się z nas, śmiali, bo wiesz Cesc i Cesca to tak śmiesznie brzmi, a my już od lat 7, gdy się spotykamy, jesteśmy praktycznie nierozłączni. Obok "aktu ślubu" wisiała fotografia z tegoż ślubu. Ja, w domowym stroju Realu,  on w stroju Barcelony. Byliśmy idealnym przykładem na możliwość przyjaźni "Culé" i "Merengue". Co ja piszę, jakie "byliśmy", do tej pory jesteśmy. Odkąd Cesc znowu gra w Barcelonie, mamy taki swój tajny rytuał przed każdym GD, nie powiem Ci o co w nim chodzi, ale powiem, że są to dłuuuuuuugie noce. Z resztą tak samo jest na zgrupowaniach, gdzie ostatnio przeżyliśmy ciekawą hmmm... "przygodę". Ale o niej opowiem później, bo muszę pościelić Sergio w gościnnym. Do sypialni go przecież nie wpuszczę, bo kto wie jak to się skończy. Nie, żebym tego nie chciała, ale boję się, że któreś z nas (Sergio) odbierze to jako przypieczętowanie "związku", którego nie ma. Jeszcze nie ma...

czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 3

Kolejna data. Kolejna godzina. Tym razem inne miejsce

Drogi Powierniku !

          Nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Przysięgam. Tym razem serio. Zawsze moje "libacje" źle się dla mnie kończyły, ale nigdy nie aż tak źle. Coś czuję, że do końca życia popamiętam tę imprezę. Czuję się taka... nie potrafię tego określić. Może, gdy opowiem Ci wszystko od początku dojdę do ładu i składu z moimi emocjami. A zaczęło się to tak...

          Odstawiona jak szczur na otwarcie kanału, oczywiście spóźniona dotarłam w końcu na miejsce. Myślałam, że Dolores wynajmie cały klub, lecz ona pokusiła się "tylko" o lożę dla VIP-ów. Już na wejściu skupiłam na sobie wzrok kilku mężczyzn. Właśnie o to mi chodziło, dlatego ubrałam się tak a nie inaczej. W czarnej, skórzanej mini i złotym gorsecie prezentowałam się świetnie (nie moje słowa). Całości dopełniały fioletowe szpilki i srebrna torebka. Prawie całkowicie zrezygnowałam z biżuterii, założyłam jedynie mój ulubiony naszyjnik z koroną. Po miłym przywitaniu z dziewczynami i krótkich ploteczkach wyruszyłyśmy na parkiet. Pierwsze 2 piosenki przetańczyłyśmy razem, potem każda z nas znalazła swojego partnera. Mój był wysoki, umięśniony i miał czarujący głos. Nie dowidziałam rysów twarzy, bo wtedy na pewno domyśliłabym się, że to ON. Przetańczyliśmy kilka piosenek, po czym poszliśmy czegoś się napić. Nawet nie zauważyłam, gdy z jednego drinka zrobiło się siedem. Mój organizm nie przyjął tego za dobrze, tak więc każda próba odejścia od baru kończyła się zawrotami głowy. Piłam coraz więcej, a ostatnie co pamiętam to to, że mój przystojniacha obiecał, że po imprezie odwiezie mnie do domu. Nie odwiózł mnie do domu, a wręcz zabrał do hotelu, gdzie rankiem przeżyłam piekło.

          Obudziłam się w ekskluzywnym hotelu, okryta jedynie prześcieradłem i przytulona do Ramosa. Próbowałam wstać, lecz kac morderca nie odpuścił i szczytem moich możliwości było podniesienie się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po gustownie urządzonym pokoju. Wszędzie walały się moje i jego ubrania.  -Ja...on...wczoraj...Boże...- pomyślałam, po czym jeszcze szczelniej owinęłam się prześcieradłem. Przez moją głowę przewinęło się tysiące myśli. Próbowałam sobie przypomnieć co się wczoraj działo, ale film urwał mi się przy barze. Jak ja mogłam być tak głupia i nie zauważyć, że on to on. Przecież ten głos... Ja wiedziałam, że skądś go znam, że gdzieś już go słyszałam. Jak to się stało, że go nie rozpoznałam? Jak to się stało, że ja się z nim dobrze bawiłam. Przecież ja go nienawidzę! Muszę zapomnieć o tym, co się stało, ale przy nim to niemożliwe. Po co ja szłam na tę imprezę? Od początku wiedziałam, że to się nie skończy dobrze. Jestem beznadziejna.

          Jeżeli myślisz, że na tym historia się kończy to grubo się mylisz. To dopiero początek. Dzisiaj skoncentruję się na faktach. Muszę to z siebie wyrzucić. Uczuciami zajmę się kiedy indziej.
Zdołałam się jakoś zwlec z łóżka, ubrać się i dotrzeć do domu. Była godzina 12, więc do popołudniowego treningu miałam jeszcze sporo czasu. Próbowałam pozbierać myśli, biorąc gorącą kąpiel z moim ulubionym francuskim olejkiem. Tę czynność przerwał mi dzwonek do drzwi. Niespecjalnie się śpiesząc, ubrawszy się, poszłam zobaczyć kto mnie odwiedził. Widok tej osoby pod moim domem sprawił, że załamałam się do końca.
          -Witaj Słoneczko- chciał mnie pocałować, ale się odsunęłam. Po kiego grzyba on tu przyjechał? Cały mój w miarę znośny humor ulotnił się tak szybko jak zapach mego olejku. Ughhh! Jak ja go nienawidzę.
          -No cześć. Po pierwsze: nie całuj mnie. Po drugie : nie nazywaj mnie 'Słoneczkiem'. Po trzecie: czego chcesz? - odpowiedziałam w swoim stylu, czyli opryskliwie. Niech sobie nie myśli, że skoro po pijaku się z nim przespałam, to coś z tego wyjdzie. To była jednorazowa przygoda, jakich wiele.
          -Coś Ty kochanie taka chamska?- Ludzie trzymajcie mnie, bo myślałam, że go tam uszkodzę. Jakim prawem on nazywa mnie swoim kochaniem, ja się pytam?
          -Nie mów tak do mnie ! I nie chamska tylko normalna. - Tylko lata praktyki sprawiły, że zachowałam spokój.
          -Ale skarbie, skoro jesteśmy razem, to chyba naturalne, że będziemy się do siebie czule zwracać moja Kiziu-miziu. - W tym momencie przesadził. Że niby ja z nim razem? Ktoś tu nadużywa alkoholu/narkotyków/innego cholerstwa (niepotrzebne skreślić). Aż się zapowietrzyłam!
          -Coś Ci się chyba pomyliło! Prędzej piekło zamarznie, niż my będziemy parą! - Wykrzyczałam. Przestałam się kontrolować. Ta informacja mnie dobiła. Przecież ja i on nie możemy być razem! Nie wytrzymałabym z takim idiotą! Nawet nie pamiętam czy jest dobry w łóżku!
- No ale zobacz, nawet w gazetach piszą, że jesteśmy razem...- pomachał mi przed oczami plikiem brukowców. Na okładce każdego z nich było nasze wspólne zdjęcie. Aż mi się niedobrze zrobiło. W ogóle dlaczego on próbuje potwierdzić swoją śmieszną teorię jakimiś gazetami? Naprawdę jest AŻ TAK głupi?!

        Muszę kończyć, bo zaraz czeka mnie "miła" rozmowa z tymi durnymi gwiazdkami. Resztę rozmowy, jak i dzisiejszy trening opiszę jak wrócę. Przepraszam...