piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 4


Kolejna data, godzina i miejsce.

Drogi powierniku!

          Jestem tak wściekła, że nie wiem czy zdołam dokończyć opisywanie sytuacji. Mam "chłopaka". I to jakiego! Zawsze narzekałam na samotność, ale po stokroć wolałabym to od NIEGO. Ja go przecież tak bardzo nienawidzę! A bynajmniej chciałabym nienawidzić... Oj bo sama już nie wiem, jak to ze mną jest. Z jednej strony działa mi na nerwy, a z drugiej skoro już jest... to dobrze, że jest. Powinnam się zdecydować, czy go nienawidzę czy nie. A nienawidzę go tak bardzo, że... Pamiętasz to wcześniejsze wyznanie, iż miłość jest tylko silniejszą formą nienawiści? To sam sobie dopowiedz jak bardzo go nienawidzę. Jejku co ja wypisuję... Jak on mnie omotał... W dodatku dokonał czegoś, czego nie był w stanie dokonać nikt inny, ale może wszystko po kolei.

          Nie chce mi się przytaczać dokładnej końcówki naszej wcześniejszej rozmowy, ale generalnie chodziło o to, iż on uparł się, że jesteśmy parą, bo wyczytał tak w gazecie. I w tym momencie nasunęła mi się refleksja "od kiedy on umie czytać?". Jako, że cała rozmowa odbywała się w progu zaprosiłam go do domu, bo mi się zimno nieco zrobiło. Przeprosiłam go na chwilkę i poszłam wysuszyć włosy. Gdy wróciłam, on rozsiadł się wygodnie na kanapie, podjadając moje ciasto. Do treningu mieliśmy jeszcze dwie godziny, więc postanowiliśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Ta rozmowa nie przyniosła żadnych konkretnych korzyści, a wręcz odwrotnie. Sergio tak się "zapalił" z tymi czułymi słówkami, że nazwał mnie "Różyczką". I wtedy coś we mnie pękło. Do oczu napłynęły mi łzy, po raz pierwszy od prawie dwóch lat zaczęłam płakać. Przypomniał mi się tata, który zawsze mówił, że jestem jego Różyczką. Pamiętam jak zawsze mnie to wkurzało, bo nigdy nie lubiłam takich pieszczotliwych określeń. Siedziałam przed Sergio ze łzami w oczach i miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Chciałam, żeby mnie przytulił, czy coś, a on tylko siedział nieruchomo, wpatrując się we mnie tymi cudnymi oczami. (Chyba naprawdę coś się ze mną dzieję, skoro komplementuję tego pajaca.) Po kilku minutach, gdy przeszło mi na tyle, że mogłam już spokojnie się wytłumaczyć z tej chwili słabości, on ocknął się z transu, podszedł do mnie i objął mnie. Skorzystałam z okazji i wtuliłam się w niego mocno. Zaciągałam się jego zapachem jak pojebana. Przy nim czułam się tak bezpiecznie... Mogłam choć na chwilę przestać być silna, poczułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą przerosło życie. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy i musieliśmy jechać na trening. Podziękowałam mu za wszystko, zaznaczając przy tym, że jednak bądź, co bądź parą nie jesteśmy. Jak zwykle mnie nie posłuchał i wpakował do swojego auta. "Pięknie, teraz na pewno powiedzą, że jesteśmy razem"- pomyślałam, po czym usiadłam skulona na przednim siedzeniu. Dobrze, że przynajmniej o strój dbać nie musiałam - ubrana byłam w treningowe dresy i koszulkę z numerem 4. Zaraz, zaraz... z numerem 4? Nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, ale Sergio najprawdopodobniej podmienił koszulki... Ja go zabiję! Jak tylko skończę to opisywać.

          Całą drogę na trening przesiedziałam skulona, patrząc w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Docierały do mnie poszczególne dźwięki, lecz ignorowałam wszystkie za wyjątkiem tych, które wydobywały się z ust Sergio. Chyba wpadłam. Najprawdopodobniej znienawidziłam go najbardziej jak tylko się da. Chociaż wiem, że on sobie pewnie ze mnie jaja robi... Dotarliśmy do Valdebebas, gdzie przywitały nas "tłumy z aparatami". Teraz to już na pewno się nie wymigamy- jutro cały świat obiegną zdjęcia jak wysiadam z jego samochodu. Jemu widocznie to nie przeszkadzało, bo próbował złapać mnie za rękę.
          - Pamiętaj o naszej rozmowie- warknęłam do niego, po czym odsunęłam się od niego na odległość 10 kroków. Z liścia dałam mu już w budynku, żeby nie wywoływać skandalu. Jak już wspominałam, nie lubię być w centrum zainteresowania. Wystarczy, że chłopaki z drużyny mają nas za pełnoprawną parę. Tylko Rafa mi wierzy, tylko on rozumie, że jest inaczej. Tak więc całą godzinę próbowałam przetłumaczyć gwiazdeczką, że nadal jestem singielką. Na pewno nie pomagał mi w tym Sergio, zaprzeczając wszystkiemu, co mówiłam. Zmarnowaliśmy tylko czas, który miałam poświęcić na zacieśnienie więzi pomiędzy nimi.

           Z racji tego, że nie przyjechałam swoim samochodem musiałam czekać 2 godziny, aż Sergio skończy sesję na siłowni i odwiezie mnie do domu. Teraz, żałuję, że nie zamówiłam taksówki. Po treningu przywiózł mnie do domu, wszystko by było pięknie, gdyby nie to, że on... postanowił ze mną zamieszkać, a ja nawet nie miałam siły, żeby mu odmówić. Postanowiłam, że jutro porządnie go zjebię. Nie minęła godzina odkąd się "wprowadził" a już czuł się w pełni jak u siebie (swoją drogą-wstyd mi, że to piszę- mógłby częściej chodzić bez koszulki, bo co jak co, ale ciało to on ma nieziemskie). Jego uwagę przykuła niby zwykła kartka papieru oprawiona w ramkę, wisząca nad kominkiem. Był to "akt ślubu", który zawarłam z Cesciem na koloniach. Tak, "wyszłam" za  TEGO Cesca, Cesca Fabregasa. Dzieci nie mieliśmy, choć nie powiem, że nie próbowaliśmy. To właśnie jemu oddałam to, co mam najcenniejsze i nie żałuję tego. Do tej pory się przyjaźnimy, może nie tak jak kiedyś, ale zajmuje on ciągle miejsce w mym sercu. Zawsze wszyscy się z nas, śmiali, bo wiesz Cesc i Cesca to tak śmiesznie brzmi, a my już od lat 7, gdy się spotykamy, jesteśmy praktycznie nierozłączni. Obok "aktu ślubu" wisiała fotografia z tegoż ślubu. Ja, w domowym stroju Realu,  on w stroju Barcelony. Byliśmy idealnym przykładem na możliwość przyjaźni "Culé" i "Merengue". Co ja piszę, jakie "byliśmy", do tej pory jesteśmy. Odkąd Cesc znowu gra w Barcelonie, mamy taki swój tajny rytuał przed każdym GD, nie powiem Ci o co w nim chodzi, ale powiem, że są to dłuuuuuuugie noce. Z resztą tak samo jest na zgrupowaniach, gdzie ostatnio przeżyliśmy ciekawą hmmm... "przygodę". Ale o niej opowiem później, bo muszę pościelić Sergio w gościnnym. Do sypialni go przecież nie wpuszczę, bo kto wie jak to się skończy. Nie, żebym tego nie chciała, ale boję się, że któreś z nas (Sergio) odbierze to jako przypieczętowanie "związku", którego nie ma. Jeszcze nie ma...

7 komentarzy:

  1. Sergio to taki pajac, ale liczę że w kolejnych rozdziałach będzie już trochę bardziej rozgranięty.
    Ciekawi mnie wątek Cesca, więc czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry rozdział. Prawda, Sergio jest trochę tu taką ,,ciamajdą" ale oprócz tego wszystko okey:) Fajna przygoda z Fabregasem. Ogólnie fajne opowiadanie. Czekam na następne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ten Ramo jest nie ogarnięty :D Wprowadzić się do czyjegoś domu... Zajebistość xD Podobał mi się wątek o Cescu Fabregasie :-) Jestem zaciekawiona dalszymi losami naszych bohaterów;) Czekam na następne ciekawe rozdział :*. Olek <3

    OdpowiedzUsuń
  4. UUU Gosiu, naprawdę się postarałaś :))) O wiele lepiej się to czyta niż lekturę szkolną :D hehe. Oczywiście czekam na następny rozdział (zapiszę sobie w końcu tw. bloga i nie będę musiała co chwilę prosić o link) :* ~ Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne :) Czekam na kolejne rozdziały :) Fajnie pojechałaś po Sergio xDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Mimo iż nie znam się na piłce, klubach :-) potrafiłam to ogarnąć :-) tego nie da się nie lubić :-). To się po prostu kocha , sarkazm w najczystrzej,jadowitej formie. <3 kocham
    ...kara :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Och ten Sergio. :) "Wepchnął" się do jej mieszkania.
    Podoba mi się ten dziennik.

    OdpowiedzUsuń

Tu wpisz komentarz