niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 5

Kolejna data... to i tak bez sensu


        Drogi Powierniku !


         Niech mnie ktoś zabije. Niech mnie ktoś zabije, bo dłużej już nie wytrzymam. Dlaczego ja go nie wyrzuciłam z domu jak była ku temu okazja? Hmmm... może dlatego, że jestem pierdoloną altruistką i myślę tylko o innych. I tradycyjnie to się źle dla mnie skończyło. A mój "chłopak" może czuć się trupem. Jak tylko wytrzeźwieje.
       
           Co się stało? Otóż mój najukochańszy "chłopak" po trzech dniach mieszkania razem (tak, wiem, miałam go wyrzucić następnego dnia rano, ale nie potrafiłam) postanowił zorganizować imprezę dla najbliższych znajomych. Nic bym w tym strasznego nie było, gdyby nie to, że on ma około 100 najbliższych znajomych. A ja nie mam już m.in. telewizora. On jest po prostu bezczelny. Obiecałam dać mu szansę, a on ją zmarnował. Najgorsze jest to, że pomimo tego, iż mam ochotę go zabić nie zmienia to moich uczuć do niego. Tak, ja coś do niego czuję. Tak, jest to nienawiść, ale Ty pewnie nazwałbyś to miłością. Powiedz mi jak to się stało, że się tak wkopałam? Jak to się stało, że zaczynam mieć coś na kształt uczuć? I najważniejsze: POWIEDZ MI, DLACZEGO ZACZYNA MI SIĘ TO PODOBAĆ?!

           Z dnia na dzień dzieją się ze mną coraz gorsze rzeczy. Pozwoliłam "rozbić" skorupkę, w której kryłam się przed światem. W ciągu czterech dni z pozornie silnej osoby stałam się słabsza niż kiedykolwiek. W ciągu czterech dni uzależniłam się od jego obecności. I po co mi to było? Przynajmniej jedna rzecz się nie zmieniła - dalej wmawiam wszystkim (z sobą na czele), że nie chodzę z Sergio i że on nic dla mnie nie znaczy. Popadam w paranoję. Chęć uwierzenia, że jest tak jak twierdzę przysłania mi już wszystko. I mimo, że niby przyznałam się przed Tobą, że jest inaczej, nie zmieniło to mojego myślenia. Ja wiedziałam, że uczucia nie niosą z sobą nic dobrego. Gdyby ktoś przyszedł do mnie, jako do psychologa z takim problemem  w mig znalazłabym rozwiązanie. Dlaczego więc nie potrafię poradzić sobie z własnymi problemami? Dlaczego w ciągu tych czterech dni aż pięć razy płakałam? Powoli staję się cieniem samej siebie. Powoli uzależniam się od obecności Sergio w moim życiu. Powoli szukam w sobie siły, żeby mu to powiedzieć. Powoli zaczynam tego żałować. Dlaczego robię wszystko powoli? Bo nie mam siły! Bo jestem słaba! Bo do problemów prywatnych doszły zawodowe. Bo nie umiem pracować z młodzieżą. Bo na samą myśl o kolejnym dniu, o kolejnej chwili zaczynam się bać. Bo potrzebuję się do kogoś przytulić. Bo wszystko straciło sens. Bo liczy się tylko on...

           Wczoraj prezes wziął mnie na dywanik. Okazało się, że tak bardzo podoba mu się jak radzę sobie z pierwszym zespołem (musi chyba mocniejsze okulary zakupić), że mam robić to samo w Castilli. Ale to nie wszystko- mam opracować test sprawdzający, czy dany zawodnik nadaje się do gry w pierwszej drużynie. Ciekawa jestem jak to zrobię, skoro nie mam nawet siły o tym myśleć. Nie nadaję się też do pracy z drugą ekipą. Nie potrafię patrzeć na ich ciężką pracę ze świadomością, że 90% z nich nigdy nie zagra w pierwszej drużynie. Oni tak  bardzo się starają, za te koszulkę, za ten klub są gotowi oddać życie. A czasami są po prostu za słabi na pierwszą drużynę. Nie bójmy się tego stwierdzenia. Real Madryt to klasa sama w sobie. Najbardziej boli mnie to, że nie wszyscy są za słabi. Mamy przecież w szkółce tyle perełek, które obecny trener zaniedbuje. Dlaczego nic z tym nie zrobię? A co ja mogę? Trener mnie nienawidzi (z wzajemnością). Gdyby nie "słabość" prezesa co do mojej osoby, już dawno bym straciła pracę.

          Znowu płaczę. Teraz nawet się z tym nie kryję. Ponoć to ludzkie. Z drugiej strony wszystko, co ludzkie jest mi obce. Bynajmniej zwykle tak twierdziłam. Czy teraz tak twierdzę? Teraz sama nie wiem, co twierdzę. Tak bardzo bym chciała, żeby to był zwykły koszmar. Żebym po obudzeniu się nic nie pamiętała. Żeby powróciła silna Francesca. Żebym przestała tęsknić za obecnością Sergio. Żeby Cesc się na mnie nie fochał. Żeby chłopaki byli tacy jak dawniej. Wiem, dużo wymagam. Za dużo. Tylko moja bezsilność mnie przeraża. Przeraża mnie fakt, że jedyne czego pragnę to przytulić się do Sergio. To ostatnie, gdybym tylko wyraźnie okazała, otrzymałabym w nadmiarze. Czy tak ma dalej wyglądać moje życie? Czy dalej będzie ono groteskowe? Czy kiedykolwiek wszystko się ustabilizuje? Mam już dość "niespodzianek". Chcę tylko spokojnego życia. Najlepiej u boku Sergio. Ja się chyba kurwa mać zakochałam! A tak bardzo nie chciałam do tego dopuścić. A tak bardzo chciałam tego uniknąć. I to wszystko przez ten głupi wieczór panieński! A teraz w sobotę jest ślub. Miałam nie iść, ale Sergio nie odpuści imprezy. Na samą myśl, że tańcząc, będę w jego ramionach chce mi się rzygać od tej słodkości i cudowności. To takie kurwa mać romantyczne. Tak romantyczne, że aż mdłe. Ale właśnie tej romantyczności potrzebuję.

           Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jedno moje zdanie zaprzecza drugiemu. Że chcę czegoś innego niż robię. Dopuściłam do głosu podświadomość. Wyszło na jaw, że nie jestem silna z natury, tylko to była cecha nabyta Wyszło na jaw, że nie jestem samowystarczalna. Wyszło na jaw, że ja też mam problemy. Jak z powrotem to ukryć? Co musi się wydarzyć, żebym znowu była silna? A może stanę się silniejsza, gdy poczuję, że ktoś mnie kocha? Jeżeli tak, to szybko się to nie stanie. Jeszcze nie znalazł się taki desperat, co byłby w stanie mnie pokochać. Sergio chodzi tylko o seks, nie oszukujmy się. Jest jeszcze Cesc, z którym też nic prócz seksu praktycznie mnie nie łączy. Jeżeli by na to spojrzeć szerzej, moje życie sprowadza się do pomagania teoretycznie słabszym i seksu. Jestem strasznie ograniczona, mimo, iż chyba nie wyglądam. Jestem naprawdę beznadziejna. Dlaczego więc wcześniej myślałam, że jest inaczej? Głupia byłam i tyle. Dobra, czas wziąć się w garść, bo zaraz Sergio się obudzi. A czego jak czego, ale przyjemności wynikającej ze krzyczenia na niego sobie nie odmówię.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 4


Kolejna data, godzina i miejsce.

Drogi powierniku!

          Jestem tak wściekła, że nie wiem czy zdołam dokończyć opisywanie sytuacji. Mam "chłopaka". I to jakiego! Zawsze narzekałam na samotność, ale po stokroć wolałabym to od NIEGO. Ja go przecież tak bardzo nienawidzę! A bynajmniej chciałabym nienawidzić... Oj bo sama już nie wiem, jak to ze mną jest. Z jednej strony działa mi na nerwy, a z drugiej skoro już jest... to dobrze, że jest. Powinnam się zdecydować, czy go nienawidzę czy nie. A nienawidzę go tak bardzo, że... Pamiętasz to wcześniejsze wyznanie, iż miłość jest tylko silniejszą formą nienawiści? To sam sobie dopowiedz jak bardzo go nienawidzę. Jejku co ja wypisuję... Jak on mnie omotał... W dodatku dokonał czegoś, czego nie był w stanie dokonać nikt inny, ale może wszystko po kolei.

          Nie chce mi się przytaczać dokładnej końcówki naszej wcześniejszej rozmowy, ale generalnie chodziło o to, iż on uparł się, że jesteśmy parą, bo wyczytał tak w gazecie. I w tym momencie nasunęła mi się refleksja "od kiedy on umie czytać?". Jako, że cała rozmowa odbywała się w progu zaprosiłam go do domu, bo mi się zimno nieco zrobiło. Przeprosiłam go na chwilkę i poszłam wysuszyć włosy. Gdy wróciłam, on rozsiadł się wygodnie na kanapie, podjadając moje ciasto. Do treningu mieliśmy jeszcze dwie godziny, więc postanowiliśmy wyjaśnić sobie kilka spraw. Ta rozmowa nie przyniosła żadnych konkretnych korzyści, a wręcz odwrotnie. Sergio tak się "zapalił" z tymi czułymi słówkami, że nazwał mnie "Różyczką". I wtedy coś we mnie pękło. Do oczu napłynęły mi łzy, po raz pierwszy od prawie dwóch lat zaczęłam płakać. Przypomniał mi się tata, który zawsze mówił, że jestem jego Różyczką. Pamiętam jak zawsze mnie to wkurzało, bo nigdy nie lubiłam takich pieszczotliwych określeń. Siedziałam przed Sergio ze łzami w oczach i miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Chciałam, żeby mnie przytulił, czy coś, a on tylko siedział nieruchomo, wpatrując się we mnie tymi cudnymi oczami. (Chyba naprawdę coś się ze mną dzieję, skoro komplementuję tego pajaca.) Po kilku minutach, gdy przeszło mi na tyle, że mogłam już spokojnie się wytłumaczyć z tej chwili słabości, on ocknął się z transu, podszedł do mnie i objął mnie. Skorzystałam z okazji i wtuliłam się w niego mocno. Zaciągałam się jego zapachem jak pojebana. Przy nim czułam się tak bezpiecznie... Mogłam choć na chwilę przestać być silna, poczułam się jak mała, zagubiona dziewczynka, którą przerosło życie. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy i musieliśmy jechać na trening. Podziękowałam mu za wszystko, zaznaczając przy tym, że jednak bądź, co bądź parą nie jesteśmy. Jak zwykle mnie nie posłuchał i wpakował do swojego auta. "Pięknie, teraz na pewno powiedzą, że jesteśmy razem"- pomyślałam, po czym usiadłam skulona na przednim siedzeniu. Dobrze, że przynajmniej o strój dbać nie musiałam - ubrana byłam w treningowe dresy i koszulkę z numerem 4. Zaraz, zaraz... z numerem 4? Nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, ale Sergio najprawdopodobniej podmienił koszulki... Ja go zabiję! Jak tylko skończę to opisywać.

          Całą drogę na trening przesiedziałam skulona, patrząc w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Docierały do mnie poszczególne dźwięki, lecz ignorowałam wszystkie za wyjątkiem tych, które wydobywały się z ust Sergio. Chyba wpadłam. Najprawdopodobniej znienawidziłam go najbardziej jak tylko się da. Chociaż wiem, że on sobie pewnie ze mnie jaja robi... Dotarliśmy do Valdebebas, gdzie przywitały nas "tłumy z aparatami". Teraz to już na pewno się nie wymigamy- jutro cały świat obiegną zdjęcia jak wysiadam z jego samochodu. Jemu widocznie to nie przeszkadzało, bo próbował złapać mnie za rękę.
          - Pamiętaj o naszej rozmowie- warknęłam do niego, po czym odsunęłam się od niego na odległość 10 kroków. Z liścia dałam mu już w budynku, żeby nie wywoływać skandalu. Jak już wspominałam, nie lubię być w centrum zainteresowania. Wystarczy, że chłopaki z drużyny mają nas za pełnoprawną parę. Tylko Rafa mi wierzy, tylko on rozumie, że jest inaczej. Tak więc całą godzinę próbowałam przetłumaczyć gwiazdeczką, że nadal jestem singielką. Na pewno nie pomagał mi w tym Sergio, zaprzeczając wszystkiemu, co mówiłam. Zmarnowaliśmy tylko czas, który miałam poświęcić na zacieśnienie więzi pomiędzy nimi.

           Z racji tego, że nie przyjechałam swoim samochodem musiałam czekać 2 godziny, aż Sergio skończy sesję na siłowni i odwiezie mnie do domu. Teraz, żałuję, że nie zamówiłam taksówki. Po treningu przywiózł mnie do domu, wszystko by było pięknie, gdyby nie to, że on... postanowił ze mną zamieszkać, a ja nawet nie miałam siły, żeby mu odmówić. Postanowiłam, że jutro porządnie go zjebię. Nie minęła godzina odkąd się "wprowadził" a już czuł się w pełni jak u siebie (swoją drogą-wstyd mi, że to piszę- mógłby częściej chodzić bez koszulki, bo co jak co, ale ciało to on ma nieziemskie). Jego uwagę przykuła niby zwykła kartka papieru oprawiona w ramkę, wisząca nad kominkiem. Był to "akt ślubu", który zawarłam z Cesciem na koloniach. Tak, "wyszłam" za  TEGO Cesca, Cesca Fabregasa. Dzieci nie mieliśmy, choć nie powiem, że nie próbowaliśmy. To właśnie jemu oddałam to, co mam najcenniejsze i nie żałuję tego. Do tej pory się przyjaźnimy, może nie tak jak kiedyś, ale zajmuje on ciągle miejsce w mym sercu. Zawsze wszyscy się z nas, śmiali, bo wiesz Cesc i Cesca to tak śmiesznie brzmi, a my już od lat 7, gdy się spotykamy, jesteśmy praktycznie nierozłączni. Obok "aktu ślubu" wisiała fotografia z tegoż ślubu. Ja, w domowym stroju Realu,  on w stroju Barcelony. Byliśmy idealnym przykładem na możliwość przyjaźni "Culé" i "Merengue". Co ja piszę, jakie "byliśmy", do tej pory jesteśmy. Odkąd Cesc znowu gra w Barcelonie, mamy taki swój tajny rytuał przed każdym GD, nie powiem Ci o co w nim chodzi, ale powiem, że są to dłuuuuuuugie noce. Z resztą tak samo jest na zgrupowaniach, gdzie ostatnio przeżyliśmy ciekawą hmmm... "przygodę". Ale o niej opowiem później, bo muszę pościelić Sergio w gościnnym. Do sypialni go przecież nie wpuszczę, bo kto wie jak to się skończy. Nie, żebym tego nie chciała, ale boję się, że któreś z nas (Sergio) odbierze to jako przypieczętowanie "związku", którego nie ma. Jeszcze nie ma...