środa, 19 czerwca 2013

Rozdział 8 + wyjaśnienia


Data, bla, bla, bla...
Powierniku !


Nienawidzę dzieci. Nienawidzę i już. Same kłopoty z nimi są, dlatego ja nigdy nie zostanę matką!

          Może przejdę do rzeczy. Zabraliśmy dzisiaj Danielę na trening. Od początku nie podobał mi się ten pomysł, ale nie mieliśmy co z nią zrobić, więc tak jakoś wyszło. Gdy już dojechaliśmy, oczywiście najpierw musieliśmy zajechać do sklepu po fotelik, bo patrząc na jazdę Sergio bałam się wieźć małą bez fotelika, zostawiłam Dan na pastwę Sergio i poszłam na cotygodniową "audiencję" do prezydenta. Marudził mi przez jakieś pół godziny i, jak to co tydzień bywa, zmienił zakres moich obowiązków. W tym klubie pełniłam już chyba wszelkie funkcje - od opieki psychologicznej nad pierwszą ekipą, po chodzenie na bankiety jako przedstawiciel klubu. Oczywiście miałam wtedy genialnego partnera, którego osobowość jest tak marna, że nie ma nawet o czym pisać. A jego zachowanie w stosunku do kobiet jest wręcz prostackie.Doprawdy nie wiem, czemu jest pierwszym kapitanem i nie mogę zrozumieć co te kobiety w nim widzą. Niby ma jedną stałą narzeczoną, ale o jego podbojach plotkuje cały Madryt. Ja to przy nim cnotka niewydymka, a każdy wie, że prowadzę rozwiązłe życie seksualne. Znaczy prowadziłam, dopóki się niby nie związałam z tym pacanem Ramosem.



No dobra, tak naprawdę to swego czasu byłam związana z Ikerem. Ale nie z własnej woli! Znaczy poniekąd ja chciałam z nim być, wydawał się spoko. Fakt, nieco przymulony ale potrafił wysłuchać i te sprawy. Parą staliśmy się przez przypadek jak po jednym takim bankiecie jego mama nas przyłapała w łóżku. Od tej pory uważa mnie za swoją synową i podtrzymuje to, mimo iż od mojego rozstania z Ikerem minęło pół roku. Do teraz często wpada do mnie na ploteczki, narzekając przy tym na stan moich włosów. Prawie każda jej wizyta kończy się tym, że na drugi dzień odwiedzam ją w jej salonie fryzjerskim. Z Ikerem to właściwie dość długi epizod. Byłam z nim 4 miesiące i nie mogłam wtedy narzekać. Jego wady zobaczyłam po rozstaniu, szczególnie tę, że się szybko obraża. Był to związek dla mnie idealny, bo oficjalnie byliśmy razem, ale żadne z nas nie robiło problemów, jak zastało tę drugą osobę w łóżku z kimś innym. Właściwie nie było zbyt wiele takich momentów, bo my nawet ze sobą nie mieszkaliśmy.


          No dobra, trochę podkoloryzowałam tę historię z Ikerem. Tak naprawdę byłam z nim, żeby zrobić na złość Ramosowi. Prezes powiedział, że mam chodzić na te bankiety z jednym z kapitanów. Dostałam zaproszenie od Sergio i od Ikera. Z racji tego, że Sergio robił wszystko, abym wybrała właśnie jego, musiałam zrobić mu na złość. Od początku mi się podobał, podobało mi jak się starał... nie mogłam tego przerywać, żeby się nie wypalił. Bo przecież każdy wie, że jak facet zdobędzie już kobietę, to przestaje się starać. Uwielbiałam patrzeć jak wkurwiało go, gdy obściskiwałam się z Ikerem publicznie. Szczyt wkurwienia osiągnął, jak Iker pokazał mu zdjęcie z chrzcin swojego bratanka. Pomyślał wtedy, że ten związek to tak na poważnie. Podobnie pomyślał sam święty i jego rodzina. Mimo, że tamto "uczucie" minęło i nic nas już nie łączy, często wychodzę z małym Matheo na spacery. Właściwie robię to tylko dlatego, że z braciszka Ikera niezła dupa jest i miałam nadzieję, że kiedyś go zaliczę. Prawie mi się to udało na chrzcinach, ale trochę dziwne byłoby gdyby ojciec dziecka zniknął gdzieś z "narzeczoną" swojego brata. Cała ta farsa ze związkiem skończyła się niedługo po chrzcinach, kiedy to napita w trzy dupy nie kontrolowałam tego, co mówię i powiedziałam Ikerowi, że rozmiar nie ma znaczenia. Wiem, powinnam zachować tę informację dla siebie... Potem próbowałam mu wytłumaczyć, że mi to wcale nie przeszkadza, że lubię wariatów i te sprawy, ale następnego dnia cały Madryt huczał o naszym rozstaniu. 




Powróćmy do tej mojej pracy. Tym razem Florentino (który uważa, że jest dla mnie jak ojciec), stwierdził, że będę chodzić na konferencje prasowe zamiast Karanki. Mi to w sumie pasuje,muszę ogłosić, że postawiliśmy na swoim i wywaliliśmy Kanalię z Realu. Ciekawa jestem, kto go zastąpi. W sumie mi to obojętne, bo żaden trener mnie nie lubi, z wyjątkiem Aragonesa, Guardioli i Del Bosque (a to wszystko dzięki Francescowi). Nie mniej jednak, w końcu atmosfera w drużynie się oczyści. Bynajmniej tak zakładamy, aczkolwiek dopóki w tym klubie jest pewna osoba spory będą zawsze. 


          Podczas, gdy ja rozmawiałam sobie z prezesem, chłopaki odbywali normalny trening. Ku mojemu zdziwieniu, obecność Dan, wcale nie denerwowała Mou, ale do pewnego momentu. Daniela najprawdopodobniej inteligencję odziedziczyła po wujku, gdyż miała czelność zwrócić się do trenera "panie Kanalio". I jeszcze tłumaczyła się, że wszyscy tak mówimy! Zdenerwowała mnie tym, ale to był dopiero początek kolejno następujących po sobie wpadek. O dziwo, Mou przyjął to dość dobrze i kazał zrobić Sergio "tylko" 1000 pompek. Po 598 (ja musiałam liczyć) postanowił zdjąć koszulkę. Nie było to dobrym pomysłem, zważywszy na stan jego pleców. Wszyscy widząc je wybuchnęli śmiechem a Iker zapytał Sergio czy go tygrys podrapał. Już wtedy moja twarz zaczęła przypomniać piwonie. Sergio, jak to Sergio odpowiedział "błyskotliwie", że tak jakby, co wywołało lawinę pytań ze strony Danieli. "A od kiedy mamy tygrysa?", "a gdzie?", "kiedy mi go pokażecie?", "mogę powiedzieć babci?". Temu wszystkiemu towarzyszył głośny śmiech chłopaków. Myślałam, że ukatrupię to dziecko! Przecież my teraz nie będziemy mieć życia! Już do końca mych dni, będę nazywana 'Tygrysem'. Ughhhh...


          Byłam na nich tak zdenerwowana, że postanowiłam "pożyczyć" od Sergio samochód i pojechać na spotkanie z Cescem. W normalnych warunkach bym mu odmówiła i byłabym teraz o wiele szczęśliwsza. Spotkaliśmy się w restauracji, aby porozmawiać o tamtym incydencie.Niestety nasza rozmowa szybko zeszła na inny tor. On znowu próbował wyciągnąć ode mnie narkotyki! Czy nie rozumie, że z tym skończyłam? Owszem, mam schowany w mieszkaniu gram na "czarną godzinę", ale na pewno mu go nie dam! Zapomniał, jakie były przez to kłopoty? Ja rozumiem, jest w trudnej sytuacji życiowej, przez pomyłkę przespał się z laską, która wygląda jak jego własna babcia (z całym szacunkiem do jego babci) i na dodatek wpadli, ale mnie niech w to nie miesza. Postanowił zaprosić mnie na chrzciny swojej córeczki Lii. Mam być chrzestną. Za jakie grzechy ja się pytam? Teraz będę skazana na chodzenie na jakieś urodziny, później występy w przedszkolu itd., itp. A w dodatku mam przyprowadzić z sobą jego drugą laskę. Tak, tak, on tak jak i większość piłkarzy ma laskę na boku. Poznał ją na tym zadupiu co ostatnio byliśmy na Euro. Julia chyba się nazywa. Ogólnie brzydka nie jest. Nogi ładne, cycki... cóż, szału nie ma, z ryja też nawet ładna. Ściągnął ją sobie do Hiszpanii i się spotykają potajemnie. Mam ją przywieźć ze sobą i udać, że to moja koleżanka. Phi, dobre sobie, wszyscy wiedzą, że nie mam przyjaciół (te dziewczyny z którymi się niby trzymam to tylko dla pozorów). I co ja mogę takiemu dziecku kupić na te chrzciny? Pewnie postawię na standard - spacerówka+rowerek. Dokupię fotelik, bo widziałam takie fajne, specjalnie przystosowane do aut sportowych. Dzisiaj zamówiłam, to za dwa dni powinno dojść. Chrzest jest za 2 tygodnie.

         Siedzieliśmy w tej kawiarence i wspominaliśmy dawne czasy. Ogólnie ostatnio mnie wzięło na wspomnienia. Przypomniały mi się wszystkie obozy, zgrupowania kadry, mój pierwszy mecz w barwach narodowych... Miałam wtedy może z 15 lat, a występowałam w u17. Była 70' meczu, a dziewczyna która stała na bramce dostała czerwoną kartkę za oplucie przeciwniczki. Musiałam wejść bez rozgrzewki, w dodatku wynik był dla nas niekorzystny... W ciągu pierwszych pięciu minut zaliczyłam trzy parady. Potem zorientowałam się, kto siedzi na trybunach, więc chciałam zaszpanować i popisałam się asystą. Tak, wiem, nie powinnam opuszczać bramki, ale czułam, że muszę, że mi się uda. Przez to moje wyjście nie pograłam w następnych kilku spotkaniach, ale było warto. Grałyśmy bodajże z Niemkami, bo pamiętam, że te piłkarki nie były zbyt urodziwe. Czułam się nie tylko najlepsza, ale i najładniejsza na boisku. Gdy po meczu zaproponowałam jednej dziewczynie wymianę koszulek, zostałam otoczona przez kilku cudnych chłopaków. Nosili mnie na rękach, podrzucali, skandowali moje imię (tak, na koszulce miałam Cesca napisane). Moja asysta dała nam awans do Mistrzostw Europy. Do tej pory mam koszulkę tej dziewczyny, Gerty. Z tego dnia zachowałam jeszcze jedną pamiątkę. Właściwie to Fabsiu ją zachował. Na lewym nadgarstku ma odbite moje zęby. Ja wam nie powiem dlaczego, jeżeli on zechce, to podzieli się z wami informacją o tym, co działo się w szatni..

        Po lodach w kawiarni, wyskoczyliśmy do parku, zrealizować moją wygraną w zakładzie (kiedyś opowiem o co chodziło) Spojrzałam na niego, a moje myśli powędrowały ku przeszłości. Pamiętam to jak dziś, mój pierwszy raz...
Siedzieliśmy w dużym, dziesięcioosobowym namiocie wojskowym, który pożyczył ojciec jednego z nas. Byliśmy zmarznięci. Pamiętam, że była ogromna ulewa. Czułam podekscytowanie, ilekroć mój wzrok przesuwał się na starszych ode mnie chłopaków. Miałam wtedy 14 lat, oni średnio chyba 17. Jako nastolatka nie byłam zbyt urodziwa, miałam aparat na zęby okulary i ...tak tak, miałam rude włosy i piegi! Wyglądałam jak klasyczny obraz nędzy i rozpaczy. Siedziałam lekko skulona w kącie i kątem oka spoglądałam na jednego z chłopaków. Był średniego wzrostu ciemnowłosym półbogiem (bynajmniej dla mnie).
Tego dnia miał na sobie wytarte dżinsy, czarną koszulkę i tak jak ja miał aparat na zęby. Najbardziej zdziwiło mnie to, że on wcale nie unikał uśmiechania się. W przeciwieństwie do mnie, z dumą prezentował swoje druty. Wstyd przyznać, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, a przynajmniej było to dość silne zauroczenie (tak tak,
kiedyś nie byłam taką zimną suką jak dziś). Uśmiechnęłam się do swoich myśli... Kiedyś było inaczej... Czy lepiej? Nie wiem sama.


Atmosfera w namiocie nieco opadła, wszyscy zaczęli się nudzić i wtedy to się stało.
          -Ej, a może by tak zagrać, co wy na to ?- odezwał się najstarszy z watahy, szczerząc zęby w uśmiechu. Wszyscy z zainteresowaniem​ słuchali Maxa (a może to był Juan? Nie pamiętam.)
         - Wiem, zagramy w butelkę, wylosowana para zostanie małżeństwem na czas obozu i... - nie słuchałam co powiedział, zbyt zajęta byłam perfidnym wgapianiem się w tego cudownego chłopaka. Nie mniej jednak, wszyscy z entuzjazmem podeszli do tego pomysłu, a ja wcisnęłam się jeszcze bardziej w kąt. Wszyscy usiedli w kole a ja ze swojego kącika patrzyłam na rozwój wydarzeń. Co chwila rozbrzmiewał śmiech, najpierw butelka kręciła się wybierając "pana młodego" a później "pannę młodą". Po każdym ślubie chłopacy całowali swe żony, które wyrywały się i piszczały powodując salwy śmiechu. Część dziewczyn, (w tym ja) wstrzymała oddech, gdy wylosowany został niebieskooki chłopak w skórzanej kurtce, ten, który tak mi się spodobał. Butelka ponownie się zakręciła. Zaczęła powoli zwalniać. Jeszc​ze jeden obrót i jeszcze, szyjka butelki wskazywała co chwilę na inną osobą i zwalniała coraz bardziej, aż w końcu zamarła w bezruchu wskazując dokładnie między dwie rozchichotane dziewczyny. Wszyscy umilkli i spojrzeli na mnie. Ta cholerna butelka zatrzymała się tuż przede mną! Widziałam zaskoczenie malujące się na twarzy mojego półboga. Wyprostował się i jak gdyby nigdy nic powiedział.
          - No więc żonko, teraz należysz do mnie. - Utkwił we mnie swój wzrok. Było w nim coś przerażającego, ale nie miałam zbyt dużo czasu, bo do namiotu wpadli wściekli wartownicy którzy wrzeszczeli coś o tym że po ciszy nocnej dziewczyny i chłopacy nie mają prawa 
być razem w namiocie, poza tym znaczna grupa popijała alkohol i popalała ukradkiem papierosy.Zrobił​ się okropny chaos, wszyscy zaczęli się przepychać, przeciskali się próbując zbiec niezauważenie. Nie zwracając na nic uwagi, rzuciłam się do wyjścia i co oczywiste właśnie w, tej chwili potknęłam się o umykającą dziewczynę. Spadły mi okulary, więc resztkami rozsądku powstrzymałam się od ucieczki i zaczęłam ich szukać. Już miałam je podnosić gdy zobaczyłam jak miażdży je podeszwa ciężkiego buta. Poczułam jak ktoś
szarpie mnie do tyłu.
          - Wstawaj ofermo, chcesz żeby cie złapali?-krzyknął mi ktoś do​ ucha i wywlókł mnie na zewnątrz, ciągnąc w stronę zarośli.To był on, chłopak który w tym felernym losowaniu został moim mężem.Biegliśmy tak przez jakiś czas, zatrzymał się na skraju obozu. Niezdarna ja omal na niego nie wpadłam, w naszą stronę szli wartownicy. Bez chwili wahania wepchnął mnie do znajdującego się obok namiotu, jednak nie udało mu się zbiec, usłyszałam jak go wołali
         - Francesc!- a więc tak ma na imię. Hmmmm... Francesc i Francesca, Cesc i Cesca, ofiara i półbóg... Z moich rozmyślań wyrwał mnie ostry ton głosu
dyrektorki. 

****
Przepraszam, że tak długo, ale średnia 5.3 sama się nie zrobiła. Za pomoc w rozdziale tradycyjnie już dziękuję Karolinie i obiecujemy, że następny pojawi się w przyszłym tygodniu.
Jednocześnie pragnę przeprosić, że nie zostawiam komentarzy pod waszymi opowiadaniami. Po prostu wieczorami lubię się odprężyć, czytając tak cudowne opowiadania i nie potrafię zdefiniować tego, jak one mi się podobają. 

Gdyby ktoś chciał się skontaktować:

Szczere komentarze dotyczące treści mile widziane ;)